Świątynia Wat Arun, targ amuletów i ulica Khao San – kolejny dzień w Bangkoku

Wsiadamy do tuk tuka. Zosia już się przyzwyczaiła do szalonej jazdy ulicami Bangkoku, a my do tego, że z kierowcami tuk tuków trzeba się targować. Normalnie tego nie lubimy, a na myśl o jakimś arabskim bazarze aż nas trzęsie. Z Tajami jednak jest jakoś prościej. Może dlatego, że jesteśmy zwolennikami sytuacji win – win i nie walczymy do upadłego o każde 10 batów (1 złoty). Po prostu nie chcemy dać się ewidentnie naciągnąć mając jednak z tyłu głowy, że kierowcy tuk tuków wywodzą się z tych niższych klas społecznych.

Po kilku przejazdach da się mniej więcej oszacować ile taki kurs powinien rozsądnie kosztować. My z reguły schodziliśmy do 50-75% ceny wyjściowej w zależności od „podaży” tuk tuków i pory dnia (raz zdarzyło się 25%, ale stawka wyjściowa była absurdalnie wysoka). Na pewno niektórzy mogą poszczycić się znacznie lepszymi wskaźnikami, ale patrz akapit powyżej. Zdecydowanie łatwiej nam szło, jeżeli to my dawaliśmy się zaczepić, niby zerkając na kierowcę, ale o nic nie pytając. I warto mówić konkretnie gdzie chcemy dojechać i znać mniej więcej dystans do pokonania.

Targ kwiatowy Pak Khlong Talat

Dzień zaczynamy od wizyty na Pak Khlong Talat czyli targu kwiatowo – warzywnym. Na miejscu przy pierwszej możliwej okazji Domi wypatrzyła jakieś wózki z jedzeniem w jednej z bocznych uliczek. Turyści chyba nie trafiają często do tego zaułka bo sprzedawca był mocno zaskoczony i pozwolił Domi samej dobierać sobie dodatki.

Z braku innych miejsc siedliśmy na schodach przed oddziałem jakiegoś banku i zajęliśmy się konsumpcją. Ja z Zuzią świeżego arbuza i ananasa a Zosia dołączyła do jedzenia zupy, która okazała się dość pikantna. Najmniejszemu podróżnikowi w ogóle to jednak nie przeszkadzało, po każdym łyku tylko mówiła: „ośtreee”, popijała wodą i jadła dalej : D Po krótkiej chwili z banku wyszedł ochroniarz z jedną z pracownic. Podnieśliśmy się myśląc, że pewnie przyszli nam oznajmić, żeby nie blokować wejścia. Nic podobnego, ku naszemu zdziwieniu zaczęli przecząco kręcić głowami, wskazywać na Zosię i się uśmiechać. Popatrzeć sobie przyszli ; ) Zosia nadal więc chlipała zupę popijając wodą ku uciesze publiczności : D

Pak Khlong Talat znajduje się mniej więcej w połowie drogi między Dzielnicą Chińską a Pałacem Królewskim. Na straganach widać misterne kompozycje z egzotycznych kwiatów i wszechobecne żółte wianuszki, których pełno przede wszystkim w świątyniach i kapliczkach pośród innych ofiar – owoców i truskawkowej fanty. Nie wiemy dlaczego, ale najwyraźniej bóstwa raczą się wyłącznie nieznaną u nas wersją smakową tego napoju.

Głębiej kryje się targowisko warzywne. W alejkach i w dużej hali kobiety i mężczyźni uwijają się ręcznie obrabiając i przewożąc tony warzyw i bliżej niezidentyfikowanych zielonych pędów układanych w wielkich wiklinowych koszach lub na stertach. Gdybyśmy zostali tutaj trochę dłużej Domi pewnie znowu by zgłodniała…

Na szczęście niedaleko targu Pak Khlong Talat znajduje się przystanek łodzi kursujących po rzece Chao Praya. Wsiadamy na pokład z łódki z niebieską flagą by po kilku minutach dotrzeć do leżącej po drugiej stronie rzeki świątyni Wat Arun. Trzeciej, obok Świątyni Szmaragdowego Buddy (Wat Phra Kaew) i Świątyni Leżącego Buddy (Wat Pho), najważniejszej i najczęściej odwiedzanej świątyni Bangkoku.

Wat Arun czyli Świątynia Świtu

Świątynia Wat Arun stała się symbolem Bangkoku uwidocznionym między innymi na rewersie monety 10 batów. Nazwa watu wywodzi się od imienia hinduskiego bóstwa świtu – Aruny. Paradoksalnie, Świątynia Świtu najpiękniej prezentuje się jednak na tle zachodzącego słońca lub wieczorem, gdy imponujące budowle są podświetlone i odbijają się w wodach rzeki Chao Praya.

Centralnym punktem Wat Arun jest ponad 70-metrowy prang czyli stupa typowa dla architektury khmerskiej otoczona przez cztery mniejsze budowle tego typu. Główny prang miał symbolizować mityczną górę Meru uznawaną w kosmologii hinduskiej i buddyjskiej za centrum wszystkich wszechświatów i siedzibę bóstw, w tym króla bogów – Indry przedstawionego w Wat Arun na jego trzygłowym słoniu Erawan.

Niesamowite wrażenie robią zdobienia świątyni. Wszystkie prangi i posągi chińskich wojowników udekorowane są tłuczoną chińską porcelaną, która w przeszłości używana była jako balast dla łodzi kursujących z Chin do Tajlandii.

 

Nieco dalej znajduje się piękny ubosot, w którym do momentu ukończenia budowy świątyni Wat Phra Kaew, będącej częścią Pałacu Królewskiego, przechowywany był Szmaragdowy Budda. Ubosot otoczony jest krużgankami ze złoconymi posągami Buddy.

Zanim wsiądziemy znowu na łódź kupujemy na małym targu znajdującym się przed wejściem do Wat Arun kokosy i „coś słodkiego” zawiniętego w liście bananowca od pewnej staruszki. Słodkie i pyszne, ale z tymi bananowymi zawiniątkami w Tajlandii to jak się później okaże jest loteria i nigdy nie wiadomo na co człowiek trafi : D

Targ amuletów

Nasz kolejny cel to targ amuletów zlokalizowany kilkaset metrów od Pałacu Królewskiego. Zdążyliśmy dosłownie rzutem na taśmę przed zamknięciem (większość sprzedawców zamyka stragany o 16.00). Na targu można zaopatrzyć się zarówno w przeróżne talizmany niewielkich rozmiarów jak i pokaźne figury Buddy. Można też kupić posąg jakiegoś mnicha albo na przykład penisa. Wybór szeroki, więc każdy znajdzie coś dla siebie. My na przykład znaleźliśmy… restaurację Ros Niyom, gdzie skorzystaliśmy z dobrodziejstw klimatyzacji przy okazji próbując zupy tom yum i makaron pad thai.

Dalej pieszo chcieliśmy dojść do Sanam Luang – ogromnego placu, gdzie odbywają się ważne uroczystości w stylu urodziny króla. Stąd mieliśmy nadzieję podziwiać wieczorną panoramę Pałacu Królewskiego. Niestety, gdy tam dotarliśmy okazało się, że Sanam Luang jest ogrodzony i niedostępny.

Pozostało więc iść dalej na słynne Khao San Road. Spodoba nam się czy będziemy chcieli szybko stamtąd uciekać? Nie mieliśmy pojęcia, ale wiedzieliśmy że słynną ulicę Khao San zobaczyć musimy. Przynajmniej ten jeden raz, bo to miejsce które zna chyba każdy odwiedzający tę część świata.

Khao San Road – ulica backpackerów i imprez

Mekka backpakerów, tak nazywana jest Khao San Road. Trafia tu wielu młodych ludzi podróżujących z plecakami, dla których Bangkok to pierwszy przystanek na ich drodze po Azji Południowo – Wschodniej. Często są tu tylko na chwilę, by rano ruszać dalej. Samolotem, pociągiem, stopem.

Już z daleka wiadomo, że zmierzamy w dobrym kierunku. Coraz więcej ludzi, coraz więcej tuk tuków i skuterów. Coraz więcej… wszystkiego. Khao San jest pełna hosteli, klubów, pubów, streetfoodu, straganów z t-shirtami i japonkami, salonów masażu i tatuażu oraz obnośnych handlarzy.

Najpierw siadamy i obserwujemy, a potem dajemy się porwać. Jemy kokosowe lody prosto ze skorupy tego orzecha, pad thaia, słynne naleśniki bananowe, na cześć których nazwano nawet backpackerski szlak Banana Pancake Trail (nie jest to szlak w sensie dosłownym, a raczej wspólne określenie dla popularnych wśród zachodnich turystów miejsc w regionie Azji Południowo-Wschodniej).

Próbujemy duriana okrzykniętego jednocześnie najsmaczniejszym i najbardziej śmierdzącym owocem świata. Czy takie połączenie jest w ogóle możliwe? Żółtawy, słodkawy miąższ nie przypomina nam w smaku niczego znanego. Malezyjki, które razem z nami kupują tackę z zafoliowanymi kawałkami obranego duriana twierdzą, że te malezyjskie odmiany są smaczniejsze.

Mnie smakuje choć tytułu króla owoców bym nie przyznał. Z drugiej strony żadnego aż tak wstrętnego zapachu nie wyczuwam i nie rozumiem tego szaleństwa związanego z durianiami i ich rzekomym odorem. W każdym hotelu, w metrze, na lotnisku, wszędzie widzimy tabliczki informujące o zakazie wnoszenia tego owocu. Chyba o sfermentowanych śledziach nie słyszeli : P

Muzyka, światła, barwny tłum, przenikające się zapachy jedzenia. Champagne Supernowa Oasis miesza się rytmami rodem z Bollywood. Może i jest w tym wszystkim sporo kiczu i komercji, ale Khao Sao Road potrafi wprawić w dobry nastrój. Tańczymy na ulicy i tracimy poczucie czasu. Jeśli jednak ktoś woli spokojniejsze klimaty to warto zajrzeć na równoległą ulicę Rambuttri.

Mijamy stragan ze smażonymi owadami i skorpionami. Domi patrzy na mnie ze zdziwieniem, gdy kupuję i zjadam małego robaczka. Normalnie, to przecież ona pierwsza próbuje różnych dziwnych rzeczy. Tym razem jest inaczej. Smażone wady nie są żadnym przysmakiem Tajów a takie stragany są nastawione wyłącznie na turystów, którzy chcą się pochwalić ciekawym zdjęciem. Niby to wiem, ale… zjadam jeszcze świerszcza, który zdecydowanie bardziej okazale prezentuje się na zdjęciu : D

Popijam drinkiem mai tai. Dobrze brzmi, dobrze smakuje. To co, że nie wywodzi się z Tajlandii a prawdopodobnie z Kalifornii, w końcu całe Khao San to jedna wielki tygiel.

Jest już po północy. Muzyka nie cichnie, tłum nie rzednie. W przypływie rodzicielskiego rozsądku wsiadamy jednak do tuk tuka ; )

– To Chinatown please.

J.

Informacje praktyczne

Świątynia Wat Arun

Jak dotrzeć

Najszybszym i tanim sposobem jest skorzystanie z transportu wodnego tj. łodzi kursujących po rzece Menam (Chao Praya). Do wyboru łodzie:

  • z pomarańczową flagą – kursują co 15 minut, zatrzymują się na każdym przystanku, koszt 15 batów (ok. 1,50 złotego!). Uwaga, „pomarańczowe” łodzie nie podpływają pod Wat Arun leżącego po przeciwnej stronie rzeki co Pałac Królewski, by tam dotrzeć należy skorzystać z shuttle boat kursującego z przystanku nr 8 Tha Tien,
  • z niebieską flagą – większe łodzie, kursują rzadziej, bardziej pod turystów, podpływają pod Wat Arun.

Pozostałe informacje

  • godziny otwarcia: 8.30 – 18.00
  • bilet wstępu – 50 bahtów
  • wymagany stosowny ubiór (z naszego doświadczenia wymagany głównie względem kobiet)

Targ amuletów

Z przystani nr 9 (Pałac Królewski) trzeba przejść przez targowisko i na skrzyżowaniu skręcić w lewo i przejść kilkaset metrów. Czynny mniej więcej do 16.00.