Druga w nocy. Domek na drzewie na skraju najstarszego lasu deszczowego na świecie. W ciemnościach wytężają się pozostałe zmysły. Jednak i bez słuchowych super mocy nietrudno usłyszeć odgłosy dżungli. Już o zmierzchu rozpoczął się koncert, który z godziny na godziny rozkręcał się coraz bardziej. Jednostajny brzęczący podkład uzupełniały piski, pohukiwania i trzaski. Niektóre gdzieś z oddali, inne całkiem blisko. Szparami pomiędzy ścianami a dachem coś nam wleciało albo wpełzło do środka i od czasu do czasu wydawało z siebie dzikie skrzeczenie. Na szczęście dźwięki dobiegały z łazienki. Nie mieliśmy ochoty sprawdzać co to takiego. Nawet latarki woleliśmy nie odpalać. Zasłona moskitiery dawała nam poczucie bezpieczeństwa.
I nagle stało się najgorsze… Najbardziej przerażający głos jaki można sobie wyobrazić wydobył się tuż obok nas…! Brzmiał mniej więcej tak: „chcę siku”. Gdyby był jakikolwiek cień szansy, żeby wcisnąć Zuzię w pampersa Zosi, to pewnie byśmy to zrobili. Ale nie było.
Patrzymy na siebie, ale Zuzia szybko rozstrzygnęła niemy spór o to, kto powinien jej towarzyszyć mówiąc: „mama, ty chodź ze mną”. Zostałem sam na posterunku dzielnie strzegąc Zosi, która spała nieświadoma niebezpieczeństw czyhających dokoła i jednocześnie oświetlając drogę ekspedycji łazienkowej ; ).
Park Narodowy Khao Sok – najstarszy las deszczowy na świecie
Przypadek sprawił, że na tych terenach zachował się do dziś dziewiczy las deszczowy, którego wiek szacowany jest na 160 milionów lat (starszy niż lasy Amazonii). Przetrwał więc okres zagłady dinozaurów, ruchy tektoniczne, epoki lodowcowe, ale w walce z człowiekiem to dżungla była underdogiem. A jednak dwa zdarzenia sprawiły, że Khao Sok pozostało nietkniętym domem dla wielu gatunków fauny i flory.
Najpierw w latach 40. XX w. w regionie wybuchła epidemia, która pochłonęła wiele ofiar wśród ludzi, a ci którzy przeżyli opuścili wioski i wyprowadzili w inne rejony kraju. Z czasem ludzie zaczęli jednak powracać, pozyskiwać drewno i eksploatować odkryte złoża wolframu i cyny. I kiedy wydawało się, że dewastacja dżungli to tylko kwestia czasu, w latach 70. na terenie Khao Sok zaczęły ukrywać się grupy komunistycznych partyzantów rekrutowanych głównie wśród studentów, którzy przez kilka lat trzymali na dystans nie tylko tajską armię, ale także plantatorów, myśliwych i górników.
W 1980 r. utworzono park narodowy, rozciągający się na powierzchni 739 km2, w którym żyją tygrysy, lamparty, słonie, niedźwiedzie malajskie, kanczyle, tapiry, dzioborożce, kilka gatunków małp (poza makakami także gibony białorękie i langury czarne) oraz całe mnóstwo gadów (m.in. kobry), pajęczaków (takie tam tarantule) i owadów. Spośród flory chyba najciekawszymi okazami są owadożerny dzbanecznik oraz raflezja – największy na świecie kwiat osiągający do 90 cm średnicy i ważący nawet 10 kg. Zakwita między styczniem a marcem i charakteryzuje się ponoć dość nieprzyjemnym zapachem zgniłej padliny, gdyż ma on przyciągnąć muchy – to one zapylają kwiat. Stąd inna nazwa raflezji to trupi kwiat.
Z Ao Nang do Khao Sok
Będąc „w okolicy” wiedzieliśmy, że musimy to miejsce odwiedzić a nocleg w dżungli miał być, obok spotkania ze słoniami w Chiang Mai, crème de la crème tajskich wakacji. Dlatego z Ao Nang, po dwóch dniach wycieczek i plażowania, zamiast od razu ruszać dalej na wyspy przyjechaliśmy właśnie tu. Trasę tę można pokonać autobusem (z Krabi Bus Terminal), więc najpierw musielibyśmy się dostać do Krabi a stamtąd czekałoby nas kolejne 3 godziny jazdy. Za długo, bo chyba wszystkie inne środki transportu są dla Zosi lepsze niż autobusy. Zamiast tego postanowiliśmy sobie zorganizować prywatny transfer. Poszliśmy do tej samej agencji, w której kupowaliśmy dzień wcześniej wycieczkę „7 wysp”. Znajoma Tajka już z daleka zaczęła wołać: aaa Zofiiiijaaa. Mieliśmy nadzieję, że Zofija starguje nam nieco z ceny ; ). Stanęło na vanie i 3.000 batów za podróż w jedną stronę. Trudno nam ocenić zdolności negocjacyjne Zofiji, ale gdy negocjuje z nami to idzie jej całkiem nieźle ; ). Zaoszczędzony czas – co najmniej dwie godziny. Spokój rodziców – bezcenny.
Nocleg na skraju dżungli – Our Jungle House
Jeszcze przed wyjazdem starannie wybraliśmy ośrodek – Our Jungle House, który jako jedyny nie znajduje się w centrum wioski a na jej uboczu, przylegając bezpośrednio do dżungli. Dodatkowo, zależało nam na jednym z domków: Mango lub Rambuttan, gdyż one znajdują się na trasie przemierzanej co rano przez małpy. O naszych pozostałych noclegach w Tajlandii przeczytacie tutaj.
Domek był idealny. Wkomponowany w las i otoczony przez soczystą zieleń. Miał duży taras, dwie sypialnie (i tak zajęliśmy tylko jedną), łazienkę i wentylatory (nie ma klimatyzacji).
Na miejscu poinformowano nas, że z uwagi na małpy (i nie tylko), w domkach nie można przechowywać jedzenia. Skuszone smaczną zdobyczą mogłyby tam wtargnąć wykorzystując jakąś chwilę nieuwagi albo przewagę liczebną. Własne jedzenie lepiej zostawić w lodówkach w recepcji a posiłki jeść w restauracji znajdującej się na terenie ośrodka.
Nie planowaliśmy kilkugodzinnych trekkingów w głąb dżungli. Tym razem wystarczyły nam spacery ścieżkami wytyczonymi wokół ośrodka, każda z nich na ok. 20-40 minut. Poszliśmy jedną z nich. Wystarczy by poczuć namiastkę uroku pierwotnego lasu deszczowego. Soczystą zieleń roślin, egzotyczne kwiaty, kolorowe jaszczurki, zwisające liany i poplątane korzenie. A do tego zabójczą wilgotność, więc z radością skorzystaliśmy z możliwości orzeźwienia w strumieniu, wcześniej upewniając się w recepcji czy to bezpieczne ; ).
Pamiętacie zasadę – żadnego jedzenia? Jest jeszcze zasada nadrzędna, którą zna każdy rodzic. Zawsze trzeba mieć ze sobą: picie, mokre chusteczki, patyk który mieliśmy na chwilę potrzymać (przedwczoraj) i jakąś przekąskę. Na taką właśnie okoliczność w kieszeni miałem paczkę czekoladowych oreo, których z dziewczynami jesteśmy fanami. Domi się krzywi, ale przy każdej wizycie w 7eleven nowa paczka trafia do koszyka.
Małpy, małpy i gekony
A jak człowiek wyjdzie z wody to jest głodny. Proste. I nieważne, że to był tylko kwadrans a o żadnym pływaniu nie mogło być mowy. No więc gdy po raz trzeci sięgałem do kieszeni po „ostatnie” ciastka dla naszej trójki zobaczyliśmy nad głowami makaka siedzącego na gałęzi. Co robić? Chować ciastka czy uprzedzić atak dobrowolnie oddając oreo? Gdyby to były jakieś białe trufle, woreczek szafranu czy inna wołowina wagyu prosto z Kobe to może tak, ale oddać bez walki oreo? Nie wiem czy Zosia by mi to wybaczyła… a nawet jeśli tak, to pewnie dużo straciłbym w jej oczach. Nie mogłem ryzykować. Schowałem ciastka i powoli ruszyliśmy dalej robiąc oczywiście jeszcze kilka zdjęć. Makak siedział spokojnie bacznie nas obserwując.
Kilkadziesiąt metrów przed domkiem stanęliśmy jak wryci. Na ścieżce siedziało kilka, całkiem niemałych małp. Po dachu naszego domku goniły się dwie kolejne. Jeden osobnik kontemplował w spokoju okolicę z tarasu. Naszego tarasu. Drzewa wokół nas co chwilę trzęsły się po skokach kolejnych makaków. Dużych, mniejszych i całkiem malutkich uwieszonych na swoich mamach niczym Zosia na nas. Brakowało tylko Welcome to the Jungle rozbrzmiewającego w tle. Obserwowaliśmy te harce dobre kilkanaście minut (bo co mieliśmy robić innego? : D). Sami, nikt inny o przedstawieniu nie wiedział. W pewnym momencie małpy postanowiły ruszyć dalej i po chwili nie było już po nich śladu a my mogliśmy wreszcie wejść na taras.
W Khao Sok rzeczy dzieją się nagle. Małpy zniknęły nagle. Ulewa przyszła nagle, gdy piliśmy kawę i koktajle na tarasie. Nagle też się ściemniło, gdy po deszczu postanowiliśmy przejść jeszcze jedną trasę. Wracaliśmy oświetlając sobie ścieżkę latarką a wyobraźnia zaczynała działać podpowiadając w gęstwinie korzeni i pnączy przeróżne kształty : D.
Jak napisałem na początku, noc przeżyliśmy ; ). Rano trzeba było w końcu wyjść ze swojej strefy komfortu, czyli spod moskitiery i pójść do łazienki. Szybko znalazłem źródło nocnych skrzeków, którym były 3 gekony przeczepione do belek dachowych. Przy okazji odkryłem, że ścianka pomiędzy sypialnią a łazienką nie sięga sufitu, więc nasze nocne zamykanie drzwi, żeby to coś nam nie weszło do sypialni było delikatnie mówiąc pozbawione sensu. Może to i lepiej, że o tym nie wiedzieliśmy : D.
Gekony to w sumie bardzo pożyteczne jaszczury polujące na owady a pośrednio swoją obecnością świadczące, że w pobliżu nie ma drapieżników np. węży. Jedyne minusy współdzielenia nieruchomości z takim gekonem (jeśli komuś nie przeszkadza ich towarzystwo w trakcie brania prysznica) to donośnie skrzeczenie i czarne, podłużne odchody, które spadają, w najlepszym przypadku, na podłogę : P.
Nagle słyszę jakieś hałasy, pomyślałem że to Domi wstała i potknęła się o którąś walizkę. Ale hałasy nie ustawały. Wchodzę do sypialni a żona do mnie z pretensjami co ja wyprawiam w tej łazience przecież dzieci obudzę :P. I wtedy pojęliśmy, że po dachu właśnie skaczą nam małpy : D Obudziliśmy Zuzię i wyszliśmy na taras, gdzie akurat jeden spory samiec przeglądał menu restauracji. Na szczęście ona odwróciła jego uwagę od sandałów Zuzi, których też zapomnieliśmy wziąć do środka na noc ; ).
Jezioro Cheow Larn i jego ciekawa historia
Obowiązkowym punktem programu podczas pobytu w Khao Sok jest wizyta nad jeziorem Cheow Larn. Najlepiej taką wycieczkę (mniej więcej w 8 osobowych grupach) wykupić sobie na miejscu w hotelu. Po drodze busy zatrzymują się na lokalnym targu, gdzie za grosze można zaopatrzyć się w tajskie przekąski i owoce. Sprzedawcy nie prowadzą tutaj nachalnego marketingu więc wizyta na plus.
W przystani przesiedliśmy się na łódź wąskorufową i popłynęliśmy w głąb jeziora. Przecinaliśmy nieruchomą taflę wody, z której wyłaniały się potężne wapienne skały porośnięte bujną, soczystą roślinnością. Wypiętrzyły się one 50 milionów lat temu, w tym samym czasie co Himalaje, gdy płyta indyjska napierała na płytę eurazjatycką. Kilkaset milionów lat wcześniej, to co teraz jest wapiennymi skałami tworzyło rafę koralową rozciągającą się od Chin (Guilin), przez Wietnam (Zatoka Ha Long), Khao Sok i Krabi w Tajlandii aż po Borneo. Rafa ta była aż pięciokrotna dłuższa od Wielkiej Rafy Koralowej u wybrzeży Australii.
W trakcie półgodzinnego rejsu nasz kapitan opowiedział o historii jeziora. Cheow Larn, które chociaż wygląda tak naturalnie, pojawiło się na mapach dopiero w 1987 r. Ten sztuczny akwen powstał, gdy na rzece Phrasaeng wybudowano prawie 100-metrową tamę wraz z hydroelektrownią. W trakcie zalewania terenów pomimo wysiłków nie obeszło się bez wielu ofiar wśród zwierząt. Dodatkowo, w pierwszych latach po zalaniu rozkładające się w wodzie rośliny wydzielały dość nieprzyjemny zapach, jednak właściwości minerałów, z których składają się zatopione skały oczyściły wodę i nadały jej turkusowy odcień.
Obecnie Cheow Larn jest źródłem czystej energii dla regionu, pozwala regulować poziom wód a okolicznym mieszkańcom zapewnia dochody z turystyki oraz rybołówstwa. Na jeziorze rozlokowane są „domki na wodzie” do wynajęcia. Bez problemu znajdziecie je na np. na booking.com. My na noc nie zostawaliśmy, ale też zacumowaliśmy przy takim „ośrodku” gdzie wzdłuż pomostu w rzędzie stoją małe chatki. Tam czekał na nas obiad, oprócz curry oczywiście ryba prosto z jeziora ; ). Po obiedzie część grupy poszła z przewodnikiem na wycieczkę po dżungli i do jednej z jaskiń. My jednak mając świeżo w pamięci dużo ciekawszą Jaskinię Prometeusza w Gruzji woleliśmy zostać, wziąć kajak (jak się okazało w cenie wycieczki, tylko kaucję trzeba zostawić) i popływać po jeziorze.
Wiosłując lepiej nie myśleć o tym, że miejscami głębokość Cheow Larn przekracza 100 metrów. W innych musi być sporo mniej skoro nad powierzchnię wystają konary zatopionych drzew. Najlepiej po prostu cieszyć się widokami : )
Informacje praktyczne
- Khao Sok notuje się najwyższy poziom opadów w Tajlandii (nawet 3.500 mm rocznie). Najwięcej od maja do listopada, ale także w pozostałych miesiącach może „pokropić”.
- Bungalowy Our Jungle House można zarezerwować poprzez booking.com albo bezpośrednio na stronie ośrodka. Rezerwację warto zrobić z wyprzedzeniem.
- Our Jungle House oferuje również różnego rodzaju wycieczki (np. 1 lub 2-dniowa wycieczka nad jezioro Cheow Larn, wycieczka do dżungli w poszukiwaniu raflezji) i aktywności (spływ kajakiem, kurs gotowania, masaże). Pełna lista do sprawdzenia tutaj.
- Nad jeziorem Cheow Larn nie ma komarów, ponieważ nie służy im „wapienny” mikroklimat.