Słońce, rajskie plaże, niezliczone wysepki, słońce, imponujące wapienne skały wynurzające się z morza, zatoczki z przejrzystą wodą idealne do snurkowania, słońce (było już?). Południe Tajlandii przyciąga co roku miliony turystów. A opcji na spędzenie tutaj urlopu jest mnóstwo. Albo i więcej. A propos wielu możliwości, to zawsze przypomina mi się mój profesor matematyki ze studiów. Jeśli Ci się spieszy następny akapit możesz pominąć ; ) Ale tylko ten jeden.
Otóż pewnego razu profesor napisał na tablicy jakieś równanie wielomianowe któregoś tam stopnia, ale zanim zaprosił kogoś do tablicy popatrzył na nie i powiedział: to zły przykład, rozwiązań jest nieskończenie wiele. Po czym popatrzył znowu, napił się soku z czarnej porzeczki i dodał: a nawet więcej niż nieskończenie wiele. Mnie to bawi, może dlatego, że do dziś nie wiem czy żartował : P W każdym razie na południe Tajlandii można przyjeżdżać wielokrotnie i eksplorować kolejne wyspy. Raczej ich nie braknie. A jeśli tak zrobisz, to załóż bloga, chętnie poczytamy. Tylko nie pisz o swoich profesorach. Nikogo to nie interesuje ; )
Po Bangkoku, zwiedzaniu ruin dawnych królestw w Ayutthaya i Sukhothai, nocnym pociągu i aktywnościach w Chiang Mai, przelecieliśmy na południe. Trzy główne lotniska na południu Tajlandii to: Phuket, Krabi i Surat Thani. My wybraliśmy rejon Krabi a nasz plan prezentował się tak: 2 dni na wycieczki z Ao Nang, 2-dniowa wyprawa do Parku Narodowego Khao Sok i 3 dni odpoczynku na niszowej wyspie Koh Yao Yai.
Ao Nang – baza wypadowa po Krabi
Świetnym punktem wypadowym po regionie Krabi jest miasto Ao Nang leżące na wybrzeżu. Stąd kursują łodzie na półwysep Railay, wyspę Jamesa Bonda, Koh Phi Phi, Koh Lantę, Koh Ngai czy Phuket i bez problemu kupić można jedną z wycieczek po wodach Morza Andamańskiego.
Gdy wjechaliśmy autobusem kursującym z lotniska do centrum Ao Nang od razu wiedzieliśmy, że to nie nasza bajka. Wzdłuż głównej ulicy ciągną się hotele, restauracje, puby, i sklepy z t-shirtami, torebkami, okularami czy japonkami oraz oczywiście akcesoriami do pływania i snurkowania. Zero lub niewiele więcej z autentyczności. Typowe miasto letniskowe, gdzie z takim samym prawdopodobieństwem (oj, coś dużo tej matematyki się wkrada) trafisz na pad thaia albo na pizzę. Świeżego kokosa albo jedno z europejskich piw. Gdzie obok odgłosu kłapania japonek, słychać wieczorami stukot szpilek. Gdzie zamiast rozmów o podróżniczych planach, słyszysz gdzie taniej kupić wiaderko wódki. Po Polsku. Taka wiedza, może faktycznie być przydatna ceny tutaj są sporo wyższe niż w Bangkoku czy na północy Tajlandii. Tak generalnie, bo akurat w wiaderkach wódki rozeznania nie mamy : P
Atmosfera Ao Nang wyraźnie jednak nie zrażała Zuzi, więc gdy późnym wieczorem zapytaliśmy ją:
– Idziemy spać, zmęczona jesteś?
Zuzia robiąc wielkie oczy szybko wyrzuciła z siebie mniej więcej taką kombinację słów:
– Nie, idziemy na miasto, zupa, tom yum, naleśniki, muzyka, tańczenie, szalenie!
A Zosia dodała:
– Tak, hurra! I basen. [a teraz przeczytajcie jeszcze raz zastępując „r” literą „j”, bo tak to brzmiało w oryginale].
Przekaz był dość jasny, więc ruszyliśmy w miasto zaczynając od poszukiwania tajskiego jedzenia.
Wracaliśmy o północy, ale tym razem mogliśmy sobie na to z czystym sumieniem pozwolić. Jutro miał być pierwszy dzień podróży, bez planu zwiedzania i poganiania ; ) Wreszcie zabrali te dzieci na plażę pomyślało wielu : D Czy ja wytrzymam cały dzień na plaży? Pomyślałem ja ; )
Railay – dzień dobry z raju
Idealnym pomysłem na spędzenie leniwego dnia (uwaga, jest też wersja dla aktywnych) są plaże na Półwyspie Railay. Można się na nie dostać wyłącznie drogą morską. Łodzią znaczy, bo wpław nie polecam.
Już sama podróż, choć zaledwie 15- czy 20-minutowa jest sporą atrakcją. Wzdłuż plaży w Ao Nang na wodzie kołyszą się tradycyjne tajskie łodzie z długą rufą i zadartym dziobem ozdobionym kolorowymi wstążkami i frędzelkami. To tutejsze wodne taksówki, czasem pełniące funkcję pływających barów.
W kasie na nabrzeżu kupujemy bilety, czekamy chwilę aż uzbiera się wystarczająca liczba osób i wchodzimy do… wody, bo łodzie cumują kilka – kilkanaście metrów od brzegu : )
Gdy oddalamy się od brzegu widać piękne otoczenie Ao Nang, niedostępne wzgórza gęsto porośnięte lasami. Łódź prędko sunie po wodzie, od czasu do czasu podskakując na falach, a my podziwiamy wapienne skały wyrastające wprost z morza.
Na półwyspie znajdują się cztery plaże: Railay West, Railay East, Phra Nang i Ton Sai.
Wodne taksówki podpływają jedynie na Railay West. Znowu hop! do wody i jesteśmy na miejscu. Zachodnie Railay to pocztówkowa plaża. Długa i szeroka, z miękkim, jasnym piaskiem, na obydwu krańcach zakończona wysokimi klifami. Siadamy na piasku i pompując koła i rękawki patrzymy jak podpływają kolejne łodzie, z których wyskakują gromadki ludzi. Za jakiś czas pewnie zrobi tu tłoczno. Zanim wskoczymy do wody trzeba więc obowiązkowo zrobić kilka zdjęć. Ehh znowu nie zdążyłem z kaloryferem do wakacji :D
O tym co było dalej, trudno coś napisać. Za to o tym czego nie zrobiliśmy można napisać wiele. A tak w skrócie to: wstyd i hańba. Ale wiecie co, bloger też człowiek ; ) Leżąc pod drzewem i kryjąc się w cieniu przed palącym słońcem odrzucaliśmy (powiedzmy, że wspólnie) kolejne pomysły.-
– Może przespacerujemy się na Railway East? – Po co, na West jest ładniej.
– To może wdrapiemy się na punkt widokowy? – Bez butów, z dziewczynami?
– Może wsiądziemy w łódkę i przepłyniemy na Tonsai? – wzrok-mówiący-wszystko. Klify górujące nad Tonsai to taka wspinaczkowa mekka a plaża poprzecinana jest linami i wyłożona wspinaczkowym ekwipunkiem.
Ostatnia próba – to może wypożyczymy kajak, opłyniemy tę skałę i może nawet na Phra Nang dopłyniemy? Co? W tym słońcu? Spali nas. Chcesz to płyń sam.
No nie chciało mi się samemu. Co jakiś czas targany silnie zakorzenioną potrzebą „robienia czegoś” wyduszałem z siebie „chodźmy na te kajaki”, ale chyba bardziej żeby potem mieć usprawiedliwienie przed sobą. Nigdy się do tego nie przyznam, ale raz na jakiś czas nawet mnie się nie chce ; ) A na Railay już samo przejście po rozgrzanym piasku było wystarczającym powodem by nie ruszać się z miejsca. I tak właśnie spędziliśmy cały dzień na jednej plaży. Szok : D Czy żałujemy? Nie :D
Jak się okazało, następnego dnia w ramach wycieczki „7 wysp” dotarliśmy też na Phra Nang. Blog uratowany, będzie o czym napisać ; )
Jaskinia Księżniczki i drewniane penisy na Phra Nang
Na plaży tej oprócz wspaniałych widoków jest jeszcze jedna nietypowa atrakcja – jaskinia Tham Phra Nang zwana Jaskinią Księżniczki. Według jednej z legend, w jaskini zamieszkał duch księżniczki, która zginęła w czasie sztormu. Inna wersja opowiada o żonie miejscowego rybaka, która zamieszkała w jaskini w oczekiwaniu na powrót męża. Sama jaskinia nie jest jakaś szczególna, ale znajduje się w niej dość nietypowa świątynia, gdziej składane są ofiary w postaci wyrzeźbionych… penisów. W zamian za takie dary duch księżniczki zapewnia pomyślność i płodność.
Przed godziną 18 łodzie po kolei zapełniają się ludźmi wracającymi do Ao Nang. Trzeba być czujnym i lepiej nie czekać do ostatniej chwili (łodzi), bo podobno przewoźnicy nie są chętni do kursu, gdy jest mniej niż 8 osób – wtedy po prostu trzeba za to zapłacić. Ale nam przeszło przez myśl: a co gdybyśmy jednak nie wsiedli do tego longboata? Wtedy musielibyśmy zostać w jednym z tutejszych ośrodków i z nudów obserwować zachód słońca na wyludnionej już plaży ; )
Mimo wszystko odpłynęliśmy. A podczas gdy my oglądaliśmy zachód słońca z plaży w Ao Nang, Zosia cierpliwie pozowała (które to już?) do zdjęć azjatyckim turystom, od czasu do czasu przybiegając do nas i wołając: „mama / tata djęcie”.
Wycieczka „7 wysp”
Na ulicach Ao Nang pełno jest agencji turystycznych oferujących rozmaite wycieczki i transfery. Jedną z popularniejszych jest wycieczka „4 wyspy”, czasem występująca w wersji rozszerzonej „7 wysp”. Różnią się czasem trwania (poranne, popołudniowe), rodzajem łodzi, trasą (bo nie jest to naprawdę 7 wysp a bardziej 7 atrakcji) i ceną. Targujcie się. My mistrzami targowania nie jesteśmy a mimo to z początkowych 4.200 batów (po 1.600 batów od dorosłych, 1.000 za Zuzię, Zosia za free) zeszliśmy do 3.000 batów. A pewnie można było jeszcze coś urwać.
Następnego dnia rano spod hotelu odebrał nas bus i zabrał do oddalonej o kilkanaście kilometrów przystani. Jeśli ktoś nie miał rurki i maski do nurkowania można było ją tutaj wypożyczyć. Potem spędziliśmy dobre pół godziny na statku zanim dotarliśmy do pierwszego celu wycieczki – zatoczki obok Koh Poda, gdzie miał być pierwszy snourkling. Podwodne życie szału nie zrobiło, tylko kilka kolorowych rybek, ale to i tak cudowne uczucie, gdy do wody można po prostu wskoczyć bez trzęsienia się z zimna.
Potem przesiadka na mniejsze łodzie, którymi podpływamy na plażę Koh Poda, niewielkiej wysepki porośniętej lasem sosnowym. Biały piasek, turkusowa woda, wystające z morza wapienne skały porośnięte wbrew logice zielenią. Słowem, bajka. 45 minut, które tutaj mamy mija w mgnieniu oka. Szybko zbieramy łopatki i foremki i na łódkę.
Następnie opływamy Koh Kai czyli popularną Chicken Island nazywaną tak ze względu na charakterystyczny kształt jednej ze skał. My z Zuzią widzimy tam jednak żółwia.
Znowu przesiadka na mniejsze łodzie i wysiadamy na Koh Tup. W trakcie odpływu „suchą stopą” można przejść po piaszczystej ścieżce na leżącą nieopodal Koh Mor.
Stąd mieliśmy płynąć na kolejne nurkowanie z rurką, jednak może było na tyle wzburzone, że organizatorzy uznali, że to zbyt niebezpieczna. Popłynęliśmy więc prosto na Phra Nang, gdzie czekała na nas kolacja, zachód słońca i opisana już jaskinia pełna penisów.
Zanim ruszyliśmy w drogę powrotną czekał nas jeszcze jedno snurkowanie w ciemnościach za to z fluorescencyjnym planktonem.
Gdy wracaliśmy do przystani statkiem nieźle już bujało i chlapało. Na koniec czekała nas jeszcze niespodzianka. Pokaz tańca z ogniem.
A następnego dnia ruszyliśmy do dżungli Khao Sok.
Informacje praktyczne
Autobus z lotniska w Krabi do Ao Nang – 100 batów/osobę.
Kurs łodzią długorufową z Ao Nang na Railay West – 200 batów/osobę.
Wycieczka „7 wysp” – 3.000 batów za wszystkich, wyjazd ok. godz. 12, powrót ok. godz. 21.
O naszym noclegu w Ao Nang pisaliśmy tutaj.