Po kilkunastogodzinnym odsypianiu podróży i wieczorze pełnym wrażeń w Chińskiej Dzielnicy wyszliśmy na gwarną ulicę Yaowarat, w poszukiwaniu mango sticky rice właśnie tego tajskiego przysmaku uznawanego za najlepszy deser świata (przepis znajdziecie tu). Z uśmiechem na ustach odmawialiśmy więc kolejnym kierowcom tuk tuków zapraszających nas na swój pokład. Nie dlatego, że naczytaliśmy się że w Tajlandii wszyscy są zawsze uśmiechnięci, więc nie chcieliśmy odbiegać od normy. Po prostu, ten głośny i zatłoczony Bangkok nam się szalenie podobał. A już po kilku minutach udało nam się znaleźć lokal serwujący ryż kleisty z mango, który obiecaliśmy Zuzi jeszcze przed przylotem, jako pierwsze tajskie śniadanie.
Porcja jednak nie powalała. Znacie taką książkę dla dzieci o bardzo głodnej gąsienicy? My ją znamy na pamięć ; ) Przewija się tam takie hasło: ale nadal chciało jej się jeść. To mogłaby być książka o nas. Weszliśmy do pierwszego spotkanego marketu SevenEleven by kupić jakieś przekąski i wtedy Zuzia zobaczyła na półce onigiri – kanapki sushi – którym zajadała się w Japonii. Od razu zażyczyła sobie porcję na już i drugą na później do plecaka. O Zosi też pamiętała, więc kiedy tylko wyszliśmy ze sklepu siadła na krawężniku i zaczęła tłumaczyć młodszej, nieobeznanej siostrze jak otwierać opakowanie, jak najlepiej trzymać i oczywiście jak jeść.
Wydawało mi się, że teraz wreszcie będziemy mogli ruszać i zwiedzać do upadłego : D Wydawało mi się. Starałem się narzucić jakieś tempo, ale gąsienica nadal szła za nami. Stragany ze świeżymi owocami i parujące garkuchnie z jakimiś zupami jeszcze jakoś udało się minąć, jednak przy stoisku ze słynnymi banana pancakes skapitulowaliśmy. Oprzeć się takim naleśnikom? Niemożliwe. Staliśmy więc wszyscy wpatrzeni w Tajkę, smażącą nasze naleśniki z jajkiem i bananami, jak w najlepszy spektakl. Ślinka ciekła, czas mijał, Pałac Królewski czekał… Czy było warto? Oooo tak ; )
W końcu dotarliśmy do przystani nr 5 – Rachawongse, gdzie wsiedliśmy na pokład promu kursującego po rzece Chao Praya (Menam). Promy, a czasem po prostu większe łodzie, stanowią część transportu publicznego Bangkoku i są jedną z najlepszych (a do tego tanich) alternatyw by dotrzeć do głównych atrakcji Starego Miasta Królewskiego wznoszących się wzdłuż brzegu rzeki.
Wyspa Rattanakosin czyli wcale nie takie stare Stare Miasto Królewskie
Historia Bangkoku nie jest imponująco długa. W 1767 r. Birmańczycy podbili królestwo Ayutthaya, którego tereny obejmowały większość dzisiejszej Tajlandii, zrównując jego stolicę niemal z ziemią a rodzinę królewską, tysiące jeńców i zrabowane skarby wywożąc do Birmy. Królem ogłosił się generał Taksin Wielki, któremu wraz z niewielkim oddziałem najpierw udało się zbiec z oblężonego miasta by po kilku miesiącach wraz z zebraną armią sukcesywnie wypierać Birmańczyków z okupowanych terenów. Stolicę przeniósł do Thon Buri, niewielkiej wioski leżącej na zachodnim brzegu Menamu, która obecnie jest dzielnicą Bangkoku. Po jego śmierci władzę przejął generał Chao Phaya Chakri znany jako Rama I – założyciel dynastii królewskiej panującej do dziś. Jedną z jego pierwszych decyzji było przeniesienie stolicy królestwa na drugą stronę rzeki, z Thon Buri do Rattanakosin, skąd by przygotować miejsce pod wzniesienie pałacu wysiedlono dotychczasowych mieszkańców na tereny obecnego Chinatown. Zdaniem władcy Rattanakosin miało znacznie lepszą pozycję strategiczną a dodatkowo dla zwiększenia obronności z terenów przeznaczonych pod budowę nowej stolicy uczyniono sztuczną wyspę. Od zachodu oblewają ją przez wody Menamu a z pozostałych stron oddzieloną od lądu przez wykopane kanały.
Gdy wysiedliśmy i przeciskaliśmy się przez tłum powoli sunący przez wąskie alejki targowiska przyklejonego do przystani nr 9 (Tha Chang) byłem tak skupiony na szybkim dotarciu do Pałacu Królewskiego, że nie zwróciłem uwagi na zapewne liczne osoby kupujące zwiewne spodnie w „słoniaste” wzory. A to był błąd. Jak się okazało by wejść na teren Wielkiego Pałacu Królewskiego potrzebny jest odpowiedni strój, w tym spodnie zakrywające kolana. Moje spodenki strażnik uznał za zbyt krótkie, więc kupiłem w kasie takie, które się strażnikowi podobały ; ) Za jedyne 40 zł. Później z zazdrością patrzyłem na te „słoniaste”, a jak się okazało zaoszczędziłbym jeszcze na kokosy dla całej naszej czwórki : D
Wielki Pałac Królewski i Wat Phra Kaew czyli Świątynia Szmaragdowego Buddy
Wielki Pałac Królewski to ogromny kompleks obejmujący zarówno dawną siedzibę króla jak i budynki administracji państwowej. Budowa całego kompleksu rozpoczęła się w 1782 r. wraz ze wstąpieniem na tron Ramy I. Całość otoczona jest białym murem, którego łączna długość to prawie 2 kilometry. Niemało, a jednak król Rama V, który najpierw rozbudował kompleks, stwierdził po fakcie, że teren Pałacu jest niewystarczający i przeniósł się do nowo wybudowanego Pałacu Dusit znajdującego się już poza wyspą Rattanakosin.
Podążając za tłumem pierwsze kroki skierowaliśmy do strefy sacrum oddzielonej od pozostałych zabudowań Pałacu wewnętrznym murem. Zgodnie z wielowiekową tradycją na terenie Pałacu król Rama I polecił wybudować także wat czyli kompleks świątynny który stał się domem dla figury Szmaragdowego Buddy. Tak powstała Wat Phra Kaew – najświętsza świątynia w Tajlandii, w której, w odróżnieniu od innych buddyjskich świątyń, nie mieszkają mnisi.
Już z daleka uwagę przyciąga mieniąca się w słońcu Złota Chedi, budowla o charakterystycznym kształcie gigantycznego dzwonu z iglicą, pełniąca zwyczajowo funkcję relikwiarza. Wewnątrz tej chedi, zgodnie z legendą znajdują się kości mostka Buddy.
Wat Phra Kaew w pierwszym momencie przytłacza rozmachem i bogactwem. Kolorami i egzotycznymi formami. Trudno się zdecydować w którą stronę pójść, na co patrzeć by niczego nie pominąć. Złote czy pozłacane budowle, misternie zdobione detale na każdym kroku, ogromne i groźne posągi strażników yaksha strzegące Szmaragdowego Buddy przez złymi mocami. Dalej złota piramida z figurami kojarzącymi się z jakimiś azteckimi wojownikami. Biblioteka, wieże, dzwonnice, kaplice. A wszystko w takim natężeniu, że może oszołomić : D W takich sytuacjach wpadam w jakiś amok, który mija dopiero po zrobieniu sporej ilości zdjęć.
Wszechobecny jest też tłum zwiedzających, jednak największa kolejka ciągnęła się do głównego miejsca watu czyli ubosotu. W ogromnej sali modlitewnej znajduje się narodowy skarb Tajlandii – mierzący zaledwie 66 cm posążek Buddy.
Przeszłość figury jest nie do końca znana. Legendy mówią, że powstała ona w Indiach lub na Sri Lance. W XV w. odnaleziona została w Chiang Rai na północy Tajlandii. W tym czasie rzeźba dla niepoznaki pokryta była gipsem czy inną zaprawą, jednak pewnego razu jej fragment odpadł ukazując zieloną prawdę. Początkowo myślano, że to szmaragd. Zielony kamień okazał się jadeitem, ale „Szmaragdowy” Budda (Phra Kaew Morakot) pozostał. Figura wędrowała w kolejne miejsca m.in. do Laosu, aż w końcu trafiła do Bangkoku za sprawą Ramy I.
W zależności od pory roku Budda ubierany jest w jedną z trzech szat pokrytych złotem i drogocennymi kamieniami. W marcu, lipcu i listopadzie odbywa się ceremonia, w trakcie której król lub ktoś z rodziny królewskiej (jedynie oni mogą zbliżać się do posągu) zmienia okrycie Buddzie.
Nie stanęliśmy w kolejce do Szmaragdowego Buddy tylko postanowiliśmy obejść najpierw cały wat. Raz, drugi. Ciężko nasycić oczy takimi widokami. Z każdym okrążeniem tłum rzedniał, światło z minuty na minutę stawało się coraz bardziej miękkie a otoczenie stawało się magiczne. W końcu i kolejka do Szmaragdowego Buddy rozpłynęła się w powietrzu.
Aż żal było wychodzić gdy zbliżała się godzina zamknięcia, ale chcieliśmy jeszcze chwilę zerknąć na dawne rezydencje królewskie na centralnym dziedzińcu. Najstarsza z nich jest sala tronowa Dusit Maha Prasat, gdzie król przyjmował audiencje. Znacznie młodszy jest stojący budynek Chakri Maha Prasat z czasów Ramy V. Król ten jako pierwszy w historii władca Tajlandii odwiedził Europę, gdzie zafascynował się „naszą” architekturą. Pałac wygląda więc bardzo znajomo dla Europejczyka, jednak za namową doradców forsujących tradycyjny tajski styl, rezydencję zwieńcza typowa dla Tajlandii konstrukcja.
To nie był jednak koniec zwiedzania na dziś, gdyż leżąca niemal po sąsiedzku świątynia Wat Pho jest otwarta dwie godziny dłużej. Po drodze łapiemy tylko jakieś owoce i obowiązkowo kokosy dla uzupełnienia poziomu płynów w organizmach nieprzyzwyczajonych do +35 stopni pod koniec lutego i wskakujemy do tuk tuka. To nasza pierwsza przejażdżka w życiu.
Zuzia jest zachwycona, chce jechać dalej. Zosia, która po chwili od ruszenia przebudziła się z drzemki nie może się zdecydować czy bardziej je się podoba czy się boi :P Ale na wszelki wypadek krzyczy za Zuzią juhuu :D Wszyscy bez wyjątku cieszymy się jak dzieci.
Wat Pho – Leżący Budda i lekcje tajskiego masażu
Wat Pho to jedna z najstarszych i największych świątyń w mieście. Istniała w tym miejscu nim Bangkok stał się stolicą królestwa. Świątynia jest również prestiżowym centrum nauczania tradycyjnej tajskiej medycyny i masażu. Na miejscu można skorzystać z masażu albo wziąć udział 30-godzinnym kursie tej uznanej na świecie techniki.
Wat Pho słynie jednak głównie z posągu Leżącego (Spoczywającego) Buddy pogrążonego w stanie nirwany. Pozłacana figura ma imponujące rozmiary – aż 46 metrów długości i 15 metrów wysokości, a inkrustowane macicą perłową stopy mierzą 5 metrów. Po obejściu figury, za jej plecami ustawione jest 108 misek, do których można wrzucić datek by zapewnić sobie powodzenie w życiu.
W Wat Pho warto zarezerwować więcej czasu niż zajmuje odwiedzenie wiharnu ze słynnym posągiem. Na terenie watu znajdują się cztery imponujących rozmiarów chedi, w których spoczywają prochy pierwszych władców z dynastii Chakri. Imponujące stupy udekorowane są kolorowym fajansem z florystycznymi akcentami. W ogrodach otaczających świątynne budowle można odpocząć od zgiełku miasta. W krużgankach i kilku salach podziwiać ponad tysiąc wizerunków Buddy sprowadzonych przez Ramę I ze zrujnowanej Ayutthayi.
Zapada zmrok gdy opuszczamy mury Wat Pho. Wskakujemy w tuk tuka, pęd powietrza przynosi przyjemne orzeźwienie, nasz kierowca robi slalomy między autami. Czasem mamy wrażenie, że jedziemy pod prąd, ale trudno się połapać przy ruchu lewostronnym. Teraz już wszyscy krzyczymy: juhuuu!
Jemy kolacje w naszym Chinatown i chodzimy jeszcze po uliczkach, gdzie mimo późnej pory życie kwitnie na całego. Wreszcie wracając do hotelu Zuzia pyta:
– A będzie jeszcze sushi?
– Ty jeszcze będziesz jeść?
– No jeszcze sushi pocisnę.
Faktycznie. Pocisnęła.
Tajski masaż z dawką adrenaliny
Odprowadziłem dziewczyny do hotelu a ja postanowiłem iść na tajski masaż do jednego z salonów, które mijaliśmy po drodze. W pierwszym nie widziałem w środku już nikogo, więc poszedłem dalej. W drugim siedziało sporo osób korzystających z masażu stóp. Pozwoliłem się chwilę przekonywać dziewczynie stojącej przed lokalem by wreszcie zdecydować się na opcję back & shoulders.
Zgarnęła mnie do środka, jednak ku mojemu zaskoczeniu nie usiedliśmy wśród innych klientów. Zamiast tego zaprowadziła mnie na piętro, gdzie na ziemi rzuconych było kilkanaście materacy a przy każdym zasłony. Bynajmniej nie wyglądało to na luksusowe spa a jakąś tanią noclegownię w stolicy. Najbardziej uderzyło mnie jednak, że oprócz nas nie ma tam nikogo. A w razie czego nawet nie będzie wiadomo gdzie mnie szukać. Po co mi to było? : D Tymczasem dziewczyna uśmiechając się przyjemnie wskazała jeden z materacy, po czym zasuwając zasłony powiedziała, że zaraz ktoś do mnie przyjdzie i zniknęła by łowić kolejnych klientów.
Czekałem tak kilka minut w napięciu kto odsłoni zasłonę. Wyobraźnia działała, z tym że były to raczej scenariusze sugerujące opuszczenie lokalu w stylu angielskim. W końcu jednak… kurtyna się odsłoniła a kości zaczęły trzeszczeć : D Jak wiadomo, tajski masaż delikatnością nie grzeszy. Osoba masująca używa oprócz dłoni i palców, także stóp, łokci i kolan, a osoba masowana układana jest w różnych pozycjach.
Jeszcze następnego dnia byłem nieco obolały, ale rozciągnięty jak nigdy : )
J.
Informacje praktyczne
Jak dotrzeć do głównych zabytków Bangkoku (Wat Phra Kaew, Wat Pho, Wat Arun)
Najlepszym tj. najszybszym i tanim sposobem jest skorzystanie z transportu wodnego tj. łodzi kursujących po rzece Menam (Chao Praya).
Do wyboru przede wszystkim łodzie:
- z pomarańczową flagą – kursują co 15 minut, zatrzymują się na każdym przystanku, koszt 15 bahtów (ok. 1,50 złotego!). Uwaga, „pomarańczowe” łodzie nie podpływają pod Wat Arun leżącego po przeciwnej stronie rzeki co Pałac Królewski, by tam dotrzeć należy skorzystać z shuttle boat odpływającego z przystanku nr 8 Tha Tien.
- z niebieską flagą – większe łodzie, kursują rzadziej, bardziej pod turystów, podpływają pod Wat Arun
Pałac Królewski i Świątynia Szmaragdowego Buddy (Wat Phra Kaew)
- przystanek 9 – Tha Chang
- godziny otwarcia: 8.00 – 16.00
- bilet wstępu – 500 bahtów
- wymagany stosowny ubiór (zakryte ramiona i kolana)
- cena spodni na terenie Pałacu – 400 bahtów, na mieście 100 bahtów.
Świątynia Wat Pho
- przystanek 8 – Tha Tien
- godziny otwarcia: 8.00 – 18.00
- bilet wstępu – 100 bahtów
- na miejscu możliwość skorzystania z masażu lub wzięcia udziału w kilkudniowym kursie
Godziny otwarcia mogą różnić się w zależności od pory roku, więc lepiej sprawdzać na bieżąco.
Masaż w jednym z salonów w Chinatown – „plecy i ramiona” 45 minut – 150 bahtów.
Tuk tuk z Wat Pho do Chinatown – 200 bahtów