Monte pogrążone było we mgle. Aura tego dnia nie dopisywała od samego rana. Nasz cel znajdował się jednak na wysokości ponad 1 800 m n.p.m., jechaliśmy więc z nadzieją, że może już za następnym zakrętem przywita nas lepsza pogoda.
Z każdą pokonaną serpentyną wspinaliśmy się coraz wyżej, jednak mgła nie dawała za wygraną. Kiedy wyjechaliśmy ponad linię lasu okazało się, mgłę zamieniliśmy na nisko zawieszone chmury, więc na szybką poprawę pogody nie mieliśmy co liczyć. Zawracanie nie miało już jednak sensu.
By zdobyć trzecią pod względem wysokości górę Madery, czyli Pico Arieiro (1 818 m n.p.m.) nie trzeba umiejętności wspinaczkowych ani nawet dobrej kondycji. Wystarczy samochód. Przydaje się również kierowca z jako takim doświadczeniem ; )
Na szczyt dojeżdżaliśmy w strugach rzęsistego deszczu. Biegiem popędziliśmy do baru działającego tuż obok obserwatorium. Przeszklone ściany miały pozwolić na podziwianie widoków znad miski zupy (kilka do wyboru, plus także inne dania obiadowe), czy filiżanki kawy i ciasta. Niestety deszcz wciąż dudnił o szyby, zalewając je falami wody. O chodzeniu po górach nie było mowy. Co prawda nie zmieniliśmy zdania i nie planowaliśmy pokonać wymagającej, kilkugodzinnej trasy łączącej Pico Arieiro z Pico Ruivo, jednak liczyliśmy na większą aktywność niż kilka zdjęć zrobionych z pierwszej platformy widokowej.
Z Pico Arieiro pojechaliśmy do Ribeiro Frio, gdzie w malowniczej górskiej scenerii działa hodowla pstrągów. Cały kompleks zbiorników jest ciekawie zaprojektowany i pięknie komponuje się z otoczeniem. Woda spływająca z gór jest doprowadzana czymś na kształt lewady, by potem przelewać się przez kolejne zbiorniki. Wyżej zaprojektowano prostokątne baseny ułożone kaskadowo dla młodych osobników, niżej owalne dla dorosłych. A w restauracji tuż obok można oczywiście pstrąga skonsumować.
Jeśli jest coś, czego na Maderze nie udało nam się zobaczyć i tego żałujemy, to są to miejsca do których prowadzą ścieżki właśnie z Ribeiro Frio. Pierwszym jest punkt widokowy Balcoes do którego prowadzi łatwa trasa pośród lasów wawrzynowych; drugim jedna z najstarszym lewad na wyspie Levada do Furado PR.10, na trasie której spotkać można m.in. wykute w skałach tunele.
Padający co chwilę deszcz powstrzymywał nas jednak od takich wycieczek. Pojechaliśmy więc dalej do leżącego nad oceanem Porto da Cruz. Nazwa mało oryginalna i powszechnie spotykana na ziemiach, gdzie dotarli hiszpańscy czy portugalscy kolonizatorzy. Tym bardziej nie oczekiwaliśmy zbyt wiele, coś jednak trzeba było robić.
Na pierwszy rzut oka miasteczko nie odznaczało się niczym ciekawym. Niespecjalnie nas to zaskoczyło, więc gdy u stóp skały zwanej Orlą (Penha d’Aguia) wypatrzyliśmy niewielką czarną plażę, skierowaliśmy tam nasze kroki. Budując wieże z kamieni będących namacalnym śladem wulkanicznego pochodzenia wyspy, zainteresował nas ceglany komin. Dość nietypowy element krajobrazu jak na Maderę.
Po zabawie poszliśmy więc to sprawdzić i zgodnie z naszym podejrzeniami trafiliśmy do starego, ale czynnego młynu cukrowego. Jednego z trzech jeszcze istniejących na Maderze (pozostałe dwa znajdują się w Calhecie i Funchal). Obok fabryki, po której niezaczepiani przez nikogo rozejrzeliśmy się, działa sklep, gdzie można, w niezłej cenie, kupić wytwarzany z trzciny cukrowej rum aguardente (podstawa ponchy).
Idąc drogą wzdłuż fabryki i trafiliśmy do punktu, z którego roztaczał się przyjemny widok na wybrzeże i miasteczko. W sezonie ciekawą atrakcją Porto da Cruz mogą być baseny zlokalizowane na promenadzie biegnące wzdłuż wybrzeża. Basen z takim widokiem? Czemu nie : )
Następnego dnia powróciła piękna pogoda i przeszło nam przez myśl by może jeszcze raz podjechać pod Balcoes. Zamiast tego wybraliśmy się jednak na inny punkt widokowy – Eira do Serrado. Już sam dojazd autem po wąskich i krętych drogach stanowi atrakcję samą w sobie. To niesamowite jak szybko na Maderze z poziomu morza można wjechać na wysokość 1 000 metrów i więcej.
Z Eira do Serrado (1 094 m n.p.m.) rozpościera się piękny widok na Curral de Freiras, czyli Dolinę Zakonnic. W tym odciętym od świata zakątku miały bowiem szukać schronienia zakonnice z Funchal w trakcie najazdu piratów. Istnieje też teoria, że sama dolina jest kraterem potężnego wulkanu. Krater czy nie, widok robi wrażenie, a do wioski można zejść pieszo lub dojechać autem.
My ostatnie 24 h na Maderze postanowiliśmy spędzić jednak odpoczywając na plaży Prainha i jedząc ostatni raz pałasza z bananem w „naszym” Ponta do Sol, z którego tak żal wyjeżdżać. No, ale Lizbona czeka… ; )
J.