Niedawno, w krótkim odstępie czasu obejrzeliśmy Marsjanina i Diunę. Co łączy te dwa filmy? Niesamowite zdjęcia. A żeby znaleźć się w okolicznościach przyrody takich jak Matt Damon wcale nie trzeba lecieć na Marsa. Wystarczy bilet do Jordanii!
Petra zawiesiła poprzeczkę wysoko. W końcu to jeden z siedmiu Nowych Cudów Świata, który zachwyci nawet najbardziej wymagających. Jednak zaledwie kilkadziesiąt kilometrów dalej na południowym krańcu Królestwa Jordanii znajduje się miejsce nie mniej wyjątkowe. Pustynia Wadi Rum z czerwonymi wydmami i malowniczymi skałami wygląda jak nie z tego świata. Jak gotowy plener filmowy.
Można przyjechać tutaj wyłącznie na kilkugodzinną wycieczkę, ale szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie być na Wadi Rum i nie zatrzymać się na niej chociaż na jedną noc. My zostaliśmy na dwie, które spędziliśmy w namiocie w jednym z beduińskich obozów. Poza wycieczkami po pustyni za dnia, wieczorami mogliśmy spróbować tradycyjnego „pustynnego grilla” zakopanego w piasku, najlepszej (i najsłodszej!) herbaty na świecie, oglądać niesamowite nocne niebo i porozmawiać z Beduinami prowadzącymi nasz camp. Dla nich pustynia oznacza wolność, pobyt w mieście to raczej konieczność. I chyba coś w tym, bo Zosia chciała zostać na pustyni już na zawsze : D
Wrota do Wadi Rum
Trochę przed umówioną godziną zbiórki podjechaliśmy na duży parking zlokalizowanych przy Visitor Center. Jakoś tak bezwiednie założyliśmy, że to właśnie tutaj zlokalizowany jest punkt przesiadkowy, skąd nasi gospodarze zabiorą nas do campu. Nikt na nas jednak nie czekał. Zdezorientowani podjechaliśmy pod budkę strażników strzegących wjazdu na teren chroniony. Po okazaniu naszych Jordan Passów zostaliśmy wpuszczeni i ruszyliśmy w jedynym możliwym kierunku. Po lewej stronie mamy przedsmak tego co nas czeka. Na horyzoncie widać tzw. Siedem Filarów Mądrości.
Po kilku kilometrach docieramy do jedynego miasteczka o oryginalnej nazwie – Rum. Dalej jechać nie można. Można za to zrobić ostatnie zakupy przed dalszą drogą. Tutejszy parking to właściwe miejsce zbiórek dla osób, które chcą wyruszyć na wycieczki po pustyni czy tak jak w naszym przypadku dotrzeć do obozu.
Zabraliśmy część bagaży z najpotrzebniejszymi rzeczami i wraz z kilkoma innymi osobami wpakowaliśmy się na tył pickupa, który miał nas zawieźć do pustynnego hotelu. Po kilku minutach jazdy droga asfaltowa skończyła się a auto zjechało na piaszczysty szlak prowadzący w głąb pustyni.
Wiatr owiewał nasze uśmiechnięte twarze, a nasze telefony traciły zasięg. Za nami została cywilizacja, przed nami przygoda.
Pierwsze wrażenia z obozu
Obozy takie jak nasz Wadi Rum Bedouin Camp rozsiane są po pustyni. Zlokalizowane są w sąsiedztwie skał licznie wyrastających z piasków Wadi Rum, co prawdopodobnie ma osłaniać namioty od wiatru. Dodatkową korzyścią takiego usytuowania jest to, że najczęściej z jednego obozu nie widać żadnego innego (bo te schowane są za innymi skałami oddalonymi czasem jedynie o kilkaset metrów), co daje nieprawdopodobne wrażenie, jakby cała ta ogromna przestrzeń była na wyłączność garstki osób zamieszkującym dany obóz.
Same obozy też wyglądają podobnie. Składają się z ustawionych w jednym bądź dwóch rzędach namiotów mieszkalnych, dużego namiotu pełniącego funkcję restauracji oraz stacji ładowania wszelkiej elektroniki, bo w namiotach mieszkalnych jest co prawda żarówka, ale gniazdek nie ma. Do tego jest budynek z toaletami i prysznicami oraz zaplecze gospodarcze, w tym kuchnia. Widzieliśmy też pojedyncze obozy, gdzie „tradycyjne” namioty zastąpiono nowoczesnymi, przeszklonymi „półkulami” skąd spod kołdry można obserwować nocne niebo ; )
W oczekiwaniu na kolację, która z uwagi na trwający Ramadan serwowana była dopiero po zmroku, po raz kolejny napełniliśmy szklaneczki herbatą, wzięliśmy kilka chlebków, które miały wyciszyć narastający głód i poszliśmy się bawić w tej ogromnej piaskownicy, która nas otaczała.
Zarb – pustynny grill
Tradycyjną potrawą przygotowywaną przez Beduinów jest zarb, określany również beduińskim BBQ, na który składają się mięso oraz warzywa przygotowywane w podziemnym piecu. Piece to wykopane w ziemi spore dziury, do których włożona jest metalowa beczka (zastępuje niegdyś używane kamienie). Na dnie beczki rozpala się ogień, a gdy się wypali pozostawiając żar, wkłada się do środka kilkupiętrowy ruszt z jedzeniem, przykrywa pokrywą, kocami i przysypuje piaskiem. W zależności od użytego mięsa cały proces pieczenia trwa od 1,5 do 3 godzin.
Do przygotowania zarbu, używa się marynowanych wcześniej w soku z cytryny, soli i pieprzu kawałków mięsa (kurczaka, jagnięciny czy koźliny) oraz podstawowych warzyw (ziemniaków, marchewki, bakłażana, papryki, cebuli). Gotowego grilla podaje się z ryżem, pitami, sałatkami, babaganoush i hummusem.
Danie jest bardzo proste a cały jego urok tkwi w rytuale jego przygotowania, w którym uczestniczymy, w umieszczeniu rusztu pod ziemią i w oczekiwaniu pod nocnym niebem aż będzie go można wyjąć i aż unoszący się smakowity zapach wypełni pustynne powietrze. Zarb to przykład na to jak prosty posiłek, przygotowany z sercem, zjedzony we wspólnocie przyjaznych ludzi w bliskości niesamowitej natury może przerodzić się w prawdziwą ucztę.
Oglądanie nocnego nieba
W nocy temperatura odczuwalnie spada. Warto jednak wyjść na zewnątrz i odejść kawałek od obozu (w naszym całą noc świecił się reflektor nad toaletami) by móc podziwiać rozgwieżdżone niebo z widocznym zarysem Drogi Mlecznej. Aha, tylko uważajcie na skorpiony i inne zwierzaki, które budzą się do życia w nocy. My nic nie spotkaliśmy, ale żeby nie było, że nie ostrzegaliśmy : P
A jeśli po nocnym chłodzie liczycie na gorący prysznic o poranku to… no niestety… woda ogrzewana jest energią słoneczną, więc lepiej nastawić się na zimny prysznic. Za to po takim doświadczeniu można sobie darować poranną kawę : D
Wycieczka jeepem po pustyni
Punktem obowiązkowym pobytu na Wadi Rum jest oczywiście udział w zorganizowanej wycieczce po najciekawszych miejscach pustyni, na którą najlepiej „zapisać się” bezpośrednio w swoim campie.
Chwilę po śniadaniu podjechał w pełni „klimatyzowany” jeep z napędem 4×4 by wraz z kilkoma innymi osobami z naszego obozu zabrać nas na ponad 7-godzinną przygodę.
Chociaż takich grup jest sporo i wszyscy odwiedzają te same miejsca, to odniosłem wrażenie, że tam gdzie to możliwe ruch jest tak skoordynowany, by w danym momencie zbyt wiele grupek nie spotkało się w jednym miejscu. Za to duży plus dla organizatorów.
Punktów na trasie jest kilkanaście. Cześć z nich to tylko krótki, kilkuminutowy przystanek, w innych spędzimy trochę więcej czasu wchodząc do kanionów czy na wydmy jest tez czas na lunch przygotowany przez przewodnika w cieniu skał.
Główne trakcje Wadi Rum
Wydmy
Już na pierwszym przystanku z wrażenia wyrwało nas z butów ; ) Auto zatrzymało się u podnóża wydmy, której w tym momencie nie umiemy już ani wskazać na mapie, ani podać jej nazwy. Ochoczo zrzuciliśmy buty i na zmianę zaczęliśmy wbiegaliśmy i zbiegać po ciepłym, czerwonym piasku.
Dom Lawrenca
Nasz przewodnik ubrany w płaszcz z wielbłądziej skóry kolejny raz zatrzymuje auto, a my zeskakujemy z „paki” i rozglądamy się za kolejną atrakcją, którą okazują się rzekome ruiny domu Lawrence’a z Arabii. Rzekome, bo dowodów na to brak. Same ruiny też nie są specjalnie ciekawe – ledwie resztki dwóch ścian przylegających do skały. Niemniej, warto się tu wspiąć dla fantastycznych widoków! A przy okazji można wybudować kolejną wieżyczkę z kamieni ; )
Skalny grzyb
Na Wadi Rum nie brakuje również formacji skalnych o fantazyjnych kształtach. Gdy spomiędzy labiryntu skał wyjeżdżamy na otwartą przestrzeń z daleka rozpoznajemy charakterystyczny kształt tzw. Mushroom Stone czyli skalnego grzybka wyrastającego z piasków Wadi Rum.
Przez chwilę słuchamy melodii granej przez starego Beduina na tradycyjnym instrumencie smyczkowym – rebabie i ruszamy dalej.
Łuk skalny Umm Fruth Rock Arch i inne
Innymi formacjami skalnymi spotykanymi na Wadi Rum są skalne łuki na czele z imponującym, wznoszącym się kilkanaście metrów nad ziemią Umm Fruth Rock Arch. To obowiązkowy przystanek na każdym jeep tourze i jedno z najchętniej fotografowanych miejsc Wadi Rum.
Wyzwaniem może okazać się dość strome podejście, gdzie wyżłobione kiedyś w miękkiej skale stopnie zatraciły już swój pierwotny kształt. Zdecydowanie jednak warto podjąć to wyzwanie dla widoków i zdjęć : ) A Zosia z nosidła powtarzała mi, że to pestka więc chyba tak wymagająco nie było.
Łuków skalnych na Wadi Rum jest jednak więcej…
Kanion Abu Khashaba
W trakcie wycieczki odwiedziliśmy również kilka kanionów. Jednym z nich był malowniczy Abu Khashaba, którego pokonanie z jednego końca na drugi zajmuje około 30 minut (wracać nie trzeba, auto czeka na drugim końcu).
Pomimo temperatur wędrówka jest bardzo przyjemna, ale i trochę wymagająca. W końcu nie idziemy po twardym, równym podłożu jak w Al Siq, a po miękkim piasku pożerającym nasze stopy niczym czerwie znane z Diuny. Dodatkowo, piaszczyste dno co rusz wznosi się i opada ukazując nowe widoki.
Zwieńczeniem spaceru była miła niespodzianka. U wylotu kanionu, w cieniu skał i kilku figowych drzew czekał nasz przewodnik przygotowywujący obiad w plenerze. Urok chwili i miejsca sprawił, że wszystko smakowało niesamowicie : )
A na resztki chlebków też znalazł się chętny ; )
Kanion Khazali
Kolejnym obowiązkowym punktem programu jest wizyta w kanionie Khazali. Przed wejściem do kanionu rosną dosyć pokaźne jak na pustynne warunki figowce. Jednak niepozornego wejścia i tak raczej byśmy nie przegapili, bo Khazali okazało się najbardziej zatłoczonym miejscem w trakcie naszej wyprawy.
Khazali słynie bowiem z petroglifów z czasów nabatejskich wyrytych w miękkich skałach z piaskowca. Na skalnych rysunkach można zaobserwować sylwetki ludzi i zwierząt (słonie, antylopy), proste sceny z życia przedstawiające np. polowania czy walki oraz inskrypcje zapisane w starożytnych językach opisujące ponoć genealogie rodzinne czy modlitwy.
W przeciwieństwie do kanionu Abu Khashaba w Khazali dno jest kamieniste, nierówne i stale zacienione, dlatego gdzieniegdzie trafiamy na małe oczka wodne. Miejscami jest dosyć wąsko a ruch jest dwustronny bo dostępne mamy jedynie około 100 metrów ścieżki, po czym większość osób zawraca. Pozostali decydują się wspiąć po ponad 2-metrowej ściance i iść dalej. Niestety w naszym składzie nie byliśmy w stanie sforsować tej przeszkody, więc nie wiemy co jest dalej.
Na chwilę tam jednak przystanęliśmy i wtedy wydarzyła się zabawna historia. Zabawna dla nas : D Próbująca zejść z góry kobieta krzyknęła coś do mnie łamanym angielskim i w tym samym momencie rzuciła w moją stronę swoje buty. Obydwa na raz dodajmy. No więc stoję z aparatem w ręce, próbuje przetworzyć w głowie o co może kobiecie chodzić i nagle widzę dwa buty lecące w kierunku mojej twarzy. Refleks mam raczej dobry, ale jedną ręką dwóch rzeczy na raz łapać nie umiem. A skończyło się jeszcze gorzej, bo finalnie, próbując je jakoś podbijać, obydwa wpadły do sadzawki : D. Dokładnie do tej, przed którą usiłowała je ochronić właścicielka, zdejmując ze stóp przez zejściem w dół ;). Wyłowiliśmy je, położyliśmy na boku i ruszyliśmy w drogę powrotną. Śmiechom nie było końca ; )
Czerwona Wydma Al Ramal
Docieramy pod słynną Red Sand Dune czyli Czerwoną Wydmę. U jej podnóża stoi kilka desek do sandboardingu oczekujących na chętnych zjazdów po piasku. My tymczasem mozolnie wspinamy się po miękkim piasku w kolorze sieny palonej, który swoją barwę zawdzięcza dużej zawartości tlenków żelaza. Dziewczyny co chwilę przewracają się, turlają w dół i od nowa wspinają. Krótka wspinaczka wydaje się nie mieć końca : D
Gdy wreszcie docieramy na szczyt, ku naszemu zdziwieniu, znajdujemy się na rozległej skale będącej jednocześnie wspaniałym tarasem widokowym, z którego rozpościerają się panoramiczne widoki na Wadi Rum. Tak niesamowite, że wręcz „nieziemskie”. Nie dziwi więc, że właśnie gdzieś tutaj kręcono sceny do filmu Marsjanin. Jest tak pięknie, że mógłbym tu siedzieć do zachodu słońca, jednak wycieczki zorganizowane rządzą się swoimi prawami.
Źródło Lawrence’a – Ain Abu Aineh
Ostatnim miejscem odwiedzonym w trakcie wycieczki jest tzw. źródło Lawrence’a. Dla odmiany miejsce zupełnie nieszczególne, choć może wynika to z tego, że nie zdecydowaliśmy się na ok. 100 metrowe podejście pod samo źródło, skąd ponoć również widoki są niczego sobie.
Zachód słońca i historia jednego zdjęcia
Po powrocie do obozu i gorącym, dla odmiany, prysznicu napełniliśmy szklaneczki herbatą i usiedliśmy na ławeczce przed namiotami by jeszcze raz obejrzeć spektakl jaki stworzy zachodzące nad pustynią słońce.
Byliśmy zupełnie sami. Cała reszta obozowiczów wspięła się na skały, do których przytulony był nasz obóz, by z jeszcze lepszej perspektywy oglądać to zjawisko. Przez chwilę było mi trochę szkoda, że my też nie wdrapaliśmy się gdzieś wyżej, ale jednak z ławki było znacznie bliżej po dolewkę herbaty ; ) No i nie dostalibyśmy niespodziewanego prezentu.
Bo gdy słońce zaszło, a ludzie zaczęli schodzić ze skał podeszła do nas młoda Niemka pokazując nam zdjęcie, które wisi teraz pośród kilkudziesięciu innych na ścianie w naszym domu przypominając nam tę magiczną chwilę : )
To by było na tyle, ale nam pozostał jeszcze jeden film do obejrzenia a chodzi oczywiście o Lawrence’a z Arabii.
Informacje praktyczne
Wjazd na podstawie ważnego Jordan Pass lub opłata 5 JOD od osoby (dzieci poniżej 12 roku życia za darmo). Więcej o Jordan Pass pisaliśmy we wpisie o Petrze.
Nocleg w jednym z obozów można zarezerwować za pośrednictwem portalu Booking.
Wycieczka jeepem – 2 x 35 JOD (za dzieci nie płaciliśmy)
Obiadokolacje – 15 JOD za posiłek dla dwójki dorosłych i dwójki dzieci.