Tokio. Tsukiji raz jeszcze i elektroniczna Akihabara – Japonia dzień 17

Czując zbliżający się koniec naszej japońskiej przygody i pewien niedosyt wczorajszego wieczora wstaliśmy wcześnie pełni energii i chęci chłonięcia Tokio wszystkimi zmysłami. Spakowani, zostawiliśmy bagaże a sami ruszyliśmy jeszcze raz na targ Tsukiji, by tym razem zdążyć jeszcze na jego „przemysłową” część. Na miejscu byliśmy ok. 9-tej. Na zewnątrz pozostały już tylko puste pojemniki i rybi zapach. Na szczęście w halach, gdzie utrzymywana jest niższa temperatura znaleźliśmy to, czego oczekiwaliśmy. A właściwie znaczniej więcej.

Domi chodziła jak w amoku, nie zwracając nawet uwagi na to, że od czasu do czasu ktoś z pracujących na targu wylewał ot tak wiadra wody  za nic sobie mając czy przypadkiem nie zaleje jakiegoś przechodnia. Sprzedawcy i pracownicy targu zaopatrzeni są w wysokie kalosze, więc takie atrakcje są im niestraszne. A turyści to raczej zło konieczne. My z Zuzią staraliśmy się jednak unikać zagrożenia powodziowego oraz przemykających co chwilę wózków transportowych.

DSC00175a logo

Jak na największy na świecie targ rybny przystało wybór ryb i owoców morza był ogromny. Codziennie można tu kupić ponad 400 gatunków z połowów z całego świata. Mówi się nawet, że nie ma w głębinach morskich takiego stworzenia, którego nie można kupić na Tsukiji. Pośród tego bogactwa wodnej fauny niekwestionowaną gwiazdą Tsukiji pozostaje tuńczyk błękitnopłetwy. Aukcje tuńczyka odbywają się na Tsukiji o godzinie 5.30. Liczba turystów mogących ją obserwować ograniczona jest do 120 osób dziennie. Więcej o aukcjach Tsukiji i aukcjach pisaliśmy w osobnym wpisie.

DSC00251a logo

DSC00252a logo

DSC00227a logo

DSC00183a logo

DSC00180a logo

DSC00190a logo

DSC00218a logo
DSC00256a logo

W boksach panowie uwijali się patrosząc, krojąc i pakując różne morskie stworzenia. Dominika stwierdziła, że mogłaby tu zamieszkać a gdyby ją tu przysłać po rybę na obiad, to pewnie tydzień by jej nie było : ) I myślę, że nie żartowała ; )

Po zaspokojeniu zmysłu wzroku i wystawieniu na ciężką próbę mojego zmysłu powonienia przyszedł czas na zmysł smaku. Inaczej mówiąc po prostu najwyższa pora na śniadanie, którego celowo nie jedliśmy w hotelu. Wybór był oczywisty – sushi. Kolejki przed niektórymi barami oszacowaliśmy na 2-3 godziny czekania albo i dłużej, co stanowczo wykluczyliśmy. Poszliśmy więc nieco dalej i trafiliśmy do baru, który w środku był co prawda pełny, ale to my zapoczątkowaliśmy sznureczek oczekujących na zewnątrz.

Kiedy wreszcie się doczekaliśmy i dostaliśmy pierwsze maki już po pierwszym kęsie byliśmy w niebie. Ryby były niesamowite. Smak, konsystencja nie do opisania. Ale wszystko co dobre szybko się kończy i tak też było z naszym zestawem.  Za to zjedliśmy najświeższe i najpyszniejsze sushi w życiu : )

DSC00263a logo

DSC00274a logo

DSC00275a logo

DSC00276a logo

Przespacerowaliśmy się jeszcze alejkami Tsukiji, kupując kilka akcesoriów do sushi i zapas arkuszy nori (dużo taniej niż w Polsce). Domi z grillowanymi przegrzebkami w ręce, ja ze śpiącą Zuzią na plecach ruszyliśmy dalej, do dzielnicy Akihabara.

DSC00281a logo

Akihabara. Dzielnica elektroniki wszelkiego rodzaju, centrów mangi i anime. Jej główną osią jest aleja Chuo Dori, na której znajdziemy ogromne centra z elektroniką jak Laox czy Sofmap oraz niewielkie sklepiki wciśnięte pomiędzy gigantów, które na niewielkiej powierzchni oferują chyba niewiele mniej produktów ; ) Zaczepiają nas dziewczyny w strojach francuskich pokojówek zapraszając do Maid Cafe. My jednak wybieramy coś, czego unikaliśmy przez cały wyjazd. Przeszło nam przez myśl żeby spróbować jeszcze chicken teriyaki z McDonalds. Po sushi to brzmi jak profanacja, ale cóż, stało się : )

Oprócz elektroniki w Akihabarze coś dla siebie znajdą też fajni mangi i anime. Jeden z salonów, do którego wstąpiliśmy miał 7 pięter! Z czego dwa albo trzy z wersjami XXX. A dla spragnionych innych rozrywek są też salony z automatami czy bary karaoke.

DSC00398a logo

DSC00320a logo

DSC00322a logo

DSC00387a logo

DSC00327a logo

DSC00351a logo

DSC00382a logo

DSC00392a logo

Mieliśmy jeszcze chwilę więc wróciliśmy w okolice hotelu i przespacerowaliśmy się do świątyni Zojoji. Jak się okazało głównej świątyni buddyjskiej sekty Jodo w regionie Kanto i jednocześnie rodzinnej świątyni rodu Tokugawa. Te informacje jakiegoś specjalnego wrażenia na nas nie zrobiły, za to widok tradycyjnej świątyni w nowoczesnym otoczeniu wieżowców i czerwonej Wieży Tokijskiej już tak : )

DSC00435a logo

DSC00441a logo

DSC00448a logo

DSC00457a logo

I tak powoli zbliżamy się do końca, a wcale nie mamy jeszcze dość. Rzadko mamy tak, że chcemy od razu gdzieś wracać, bo niby fajnie by było, ale najpierw chcielibyśmy zobaczyć to, to i to. No i jeszcze to, to… i tak bez końca. Z Japonią mamy inaczej, chętnie byśmy wrócili, może tym razem jesienią? Albo na hanami? : )

Jedziemy na dworzec Tokio, kilka razy już tu byliśmy, ale nigdy nie widzieliśmy budynku z zewnątrz. A tu taka architektoniczna niespodzianka. Od razu przypomniał mi się dworzec w Amsterdamie. Dworzec Tokio jest przeogromny i gdyby nie wzorowe oznaczenia można by się tam zgubić na kilka dni ; )

DSC00470a logo

DSC00480a logo

DSC00464a logo

Jest to bowiem jeden z najważniejszych dworców aglomeracji i składa się z peronów nadziemnych oraz dwóch kompleksów peronów podziemnych. A poza tym ma połączenie z kilkoma liniami metra. Tutaj kończą bieg wszystkie shinkanseny jadące w stronę Osaki czy na północ. W ciągu dnia dworzec odprawia ok. 3.800 pociągów, co oznacza że każdy z nich musi wjechać, wymienić pasażerów i wyjechać z ciągu 3½ minuty. To nas zresztą wprawiło w zakłopotanie i prawie pojechaliśmy gdzie indziej : D

Na lotnisko w Naricie w niespełna godzinę dojechaliśmy JR Narita Express (NEX) wykorzystując po raz kolejny JR Pass.

Lot do Dubaju trwający prawie 11 godzin minął nam całkiem szybko. Bo go przespaliśmy mając dla siebie 4 miejsca. W zasadzie my po jednym, dwa zajęła Zuzia. Gorzej było na odcinku Dubaj – Warszawa. Tylko dwa fotele, bo cały samolot zapchany. Ogólnie ciasno i głośno, bo wracała jakaś wycieczka. Jak dla mnie to zdecydowanie nie dzieci są najbardziej hałaśliwe : P Zuzię też już ta podróż zaczynała męczyć, ale z nieoczekiwaną pomocą przyszła nam pasażerka siedząca za nami. Lecąca na wycieczkę do Polski starsza Japonka z Jokohamy zaczęła wręczać Zuzi kolejne zwierzątka origami udzielając przy tymi lekcji Dominice. Szkoda, że nie spotkaliśmy się w drodze do Japonii, bo okazało się że pani prowadzi pokazy ceremonii parzenia herbaty i w ogóle chętnie pokazałaby nam swój kraj.

Kto wie, może kiedyś nadarzy się jeszcze okazja : )

DSC00506a logo

J.