Nikko jako miasto nie jest szczególnie urokliwe. Najciekawsze miejsca kryją się na wzgórzach otaczających miasto. Idąc główną ulicą i wdychając rześkie, górskie powietrze co jakiś czas mijaliśmy drogowskazy kierujące na ścieżki prowadzące do wodospadów czy kaplic. Nie skusiliśmy się na żadną z nich, bo kompleksy świątynne będące naszym celem otwarte są tylko do 17stej.
Ruch w mieście był tylko trochę większy niż poprzedniego wieczora, gdy prawie nie było go wcale ; ) Tłoczno zaczęło się robić dopiero w pobliżu znanego już nam mostu Shinkyo, a i to głównie za sprawą autokarów z japońskimi turystami. Wszyscy jednak chyba od razu byli transportowani pod świątynie, bo zamiast spodziewanych tłumów po moście spacerowaliśmy sami. Może Japończycy nadal pamiętają, że służył on wyłącznie szogunowi i cesarskim posłańcom ; )
Pomalowany na cynobrowy kolor Shinkyo uważany jest za jeden z trzech najpiękniejszych mostów w Japonii. Obecna jego rekonstrukcja pochodzi z początku XX w., ale nadal znajduje się w miejscu, w którym mnich Shodo Shonin miał rzekomo na grzbietach zesłanych przez bóstwa węży przeprawić się przez rzekę by szerzyć nauki buddyzmu w tej części Japonii.
Most Shinkyo stanowi też początek podejścia na wzgórze, na którym znajdują się najważniejsze świątynie w Nikko. Po drodze do nich znajduje się pomnik mnicha. O wężach fundatorzy posągu również pamiętali ; )
W poszukiwaniu drogi do Toshogu (co nie było tak oczywiste jakby się mogło wydawać) trafiliśmy m.in. na Okariden. Nie znalazłem informacji czy to jakaś odrębna świątynia czy tylko jeden z pawilonów wchodzących w skład większego kompleksu. W każdym razie ma ona trochę pecha. Budowla pokryta pięknymi, drewnianymi zdobieniami i płaskorzeźbami pozostaje w cieniu tych bardziej znanych. Robiłem zdjęcie za zdjęciem poszczególnym detalom, aż Dominika musiała mnie odciągać i przekonywać żebym zostawił sobie siły (i akumulator) na później. Miała rację : )
Nikko wybrał na miejsce swojego spoczynku Tokugawa Ieyasu. Toshogu miało być niewielką świątynią skąd czczony jako kolejne wcielenie Buddy pierwszy szogun Japonii opiekuje się krajem. Jego wnuk miał jednak inną wizję. Rozbudował świątynię, która miała imponować oraz olśniewać bogactwem i potęgą symbolizującą ród Tokugawa.
Toshogu jest świątynią shintoistyczną, jednak jak to w Japonii często bywa nie brakuje tu elementów buddyjskich. Do świątyni prowadzą schody, nad którymi wznosi się potężna shintoistyczna brama torii wykonana z granitu. Torii symbolizuje przejście od świata ziemskiego do świata bogów. Obok stoi pięciokondygnacyjna buddyjska pagoda, której każde z pięter reprezentuje 5 żywiołów: ziemię, wodę, ogień, wiatr i niebo. Tutaj też zaczęła się nasza całodniowa zabawa z Zuzią w kto pierwszy znajdzie… tygrysa, królika, pawia, smoka, małpę itd. : )
Zanim przejdziemy przez zewnętrzną bramę Niomom strzeżoną przez groźnych buddyjskich strażników Nio musimy japońskim strażnikom okazać bilety (1000 jenów) umożliwiające zwiedzenie kompleksu składającego się z kilkudziesięciu pawilonów.
Na zewnętrznym dziedzińcu znajdują się świątynne magazyny, biblioteka sutr buddyjskich, kolejna brama torii i rzędy kamiennych latarni. Obserwujemy jak na ich tle ustawia się kolejna grupa lekko licząc 50 seniorów, która pilnie wysłuchuje poleceń fotografa i posłusznie wciela w życie jego wizję ustawienia do zdjęcia. Padliśmy nawet ofiarą tej wizji, bo asystent fotografa zaczął do nas energicznie wymachiwać żebyśmy poszli sobie z zajętej ławki. Widząc przejęcie na twarzach seniorów nie stawialiśmy oporu.
Przeszliśmy pod niepozorny budynek stajni znany z alegorycznych płaskorzeźb z udziałem małp. Najbardziej znana jest ta z 3 małpami – Mizaru, Iwazaru i Kikazaru. Pierwsza zasłania oczy, druga uszy a trzecia usta, co ma znaczyć „nie widzę nic złego, nie słyszę nic złego, nie mówię nic złego”. Co nie ma znaczyć, że mamy przymykać oczy na zło dokoła, a raczej unikać kontaktu ze złem i nie wchodzić na jego ścieżkę.
Jest też małpia mama, która wypatruje przyszłości swojego dziecka czy małpie małżeństwo zmagające się z „falami” wspólnego życia.
Dalej teren świątyni wznosi się ku górze. Po bokach stoją dwie imponujące zdobieniami wieże, po prawej wieża dzwonu (dzwonnica), a po lewej wieża bębna (bębnica? : D).
Jednak bledną one na tle wielkiej płachty pośrodku : D Niestety. Wiedzieliśmy już kilka miesięcy wcześniej, że Yomeimon (Brama Światła) uważana za najpiękniejszą bramę w Japonii aż do 2019 r. będzie zasłonięta z powodu renowacji. Szkoda, ale na pewno nie jest to powód by odpuszczać przyjazd do Nikko. Odsłonięte były natomiast korytarze odchodzące na obie strony bramy stanowiące jednocześnie mur o długości ponad 200 m pokryty w całości płaskorzeźbami.
Po przejściu przez Yomeimon wchodzimy na wewnętrzny dziedziniec i widzimy kolejną bramę – Karamon, która prowadzi do najważniejszych budynków sakralnych Toshogu. Zuzi najbardziej podoba się, że do środka wchodzimy na bosaka.
Przed schodami prowadzącymi na szczyt wzgórza, gdzie znajdującą prochy Ieyasu czeka nas jeszcze jedno zadanie. Znalezienie niewielkiego Nemurineko, czyli śpiącego kota, pośród innych zdobień „nie proste być” jak mawia mistrz Zuz ; ) A potem już tylko wyzwanie dla taty – bieg na szczyt z małym pasażerem na barana.
Po wyjściu z Toshogu zostało nam trochę ponad 2 godziny do zamknięcia więc przy naszym tempie w sam raz na jeszcze jedną świątynię. Początkowo myśleliśmy o Rinnoji, najstarszej i najważniejszej świątyni buddyjskiej w Nikko założonej przez Shodo Shonina w VIII w. Jej największy pawilon (zarazem największy w Nikko) Sanbutsudo to Sala Trzech Buddów. W środku stoją pozłacane figury Buddy Amidy, tysiącrękiej bogini Kannon czyli Senju Kannon oraz tej samej bogini z głową konia – Batu Kannon. Na miejscu okazało się, że cały ten wielki pawilon jest zakryty z powodu renowacji (remont potrwa do 2019 r.). Do środka można było wejść, ale my uznaliśmy że idziemy gdzie indziej.
Padło na Taiyuinbyo, będące mauzoleum Tokugawy Iemitsu, wnuka Ieyasu i trzeciego szoguna Japonii, który doprowadził do zerwania zagranicznych stosunków handlowych i izolacji kraju na ponad dwa stulecia. Świątynia jest nieco skromniejsza niż Toshogu, co wynika z wielkiego szacunku jakim Ieyasu darzył przodka.
Taiyuinbyo otoczona jest japońskimi cedrami a wewnątrz wzdłuż alejek wyrastają z ziemi kamienne latarnie i czerwone klony, tworząc razem wyjątkowy nastrój.
Główne wejście wyznacza Brama Niomon, jedna z pięciu bram w tym kompleksie.
Kolejna brama to Nitenmon, największa w całym Nikko. Niestety również w renowacji. Za nią po pokonaniu schodów, co jest jednym z ulubionych zajęć Zuzi, stoją wieża bębna, której dźwięki oznaczają pomyślną nowinę oraz wieża dzwonu zwiastująca złe wiadomości.
Brama Yashamon, pięknie złocona i zamieszkana przez czterech strażników, każdy w innym kolorze : )
Brama Karamon ozdobiona m.in. parą żurawi. Za nią znajdują się główne budynki świątyni.
Jest jeszcze piąta brama – Kokamon, która prowadzi do grobowca Iemitsu.
Z chwilą zamknięcia świątyń Nikko zamiera. Do autokarów pakują się zorganizowane grupy i odjeżdżają, znaczna część sklepów jest zamykana. Rzutem na taśmę udało nam się kupić jakieś pamiątki w ostatnim otwartym sklepie z suwenirami. Trochę wystraszeni wizją zamykanych restauracji zaczęliśmy myśleć o obiedzie. Wróciliśmy do głównej drogi i szliśmy w stronę centrum.
Ominęliśmy wszystkie lokale z kolorowymi zdjęciami jedzenia na zewnątrz, tradycyjnie wyglądające karczmy itp. Wybraliśmy maleńki, nowocześnie i minimalistycznie urządzony lokal „ZEN”. Wnętrze mieściło 4 stoliki i mnóstwo kwiatów (jak się okazało – bukietów gratulacyjnych po niedawnym otwarciu lokalu), za przeszkloną ścianą, na podwyższeniu mieściła się kuchnia. Menu było krótkie i zawierało w zasadzie jedną propozycję zestawu lunchowego, wybór nie wymagał więc żadnego namysłu : ) Po chwili oczekiwania na naszym stoliku zjawiły się zamówione zestawy. Ich wygląd przerósł nasze wszelkie oczekiwania. Zestaw składał się z 3 przystawek, dania głównego, sosu do maczania, zupy miso oraz deseru a każde danie wyglądało jak małe dzieło sztuki. Na ciemnej zastawie egzotyczne, misternie ułożone i skomponowane z dbałością o najdrobniejszy szczegół dania prezentowały się zachwycająco. Co znajdowało się w większości miseczek pozostanie dla nas tajemnicą, to co udało się rozpoznać to kawałek ryby czy wołowiny przybrane sezonowymi, gotowanymi warzywami, płatkami kwiatów czy liśćmi paproci. Same rolki sushi były chyba najoryginalniejszym zestawem jaki udało nam się zjeść w Japonii. Ryż, zawinięty w liście kapusty z lekko tylko obsmażonym kawałkiem japońskiej wołowiny w środku, a do maczania mleko sojowe zamiast tradycyjnego sosu sojowego oraz własnoręcznie zrobiony sos wasabi. Widać, że lokal był w rękach młodej, ambitnej ekipy, która miała pomysł na odświeżenie tradycyjnej kuchni japońskiej. Nie mogliśmy chyba w Nikko trafić lepiej. Piękne miejsce i fantastyczne jedzenie, które na długo zapada w pamięć.
Po zrobieniu zakupów wróciliśmy do hotelu by jeszcze raz skorzystać z onsenu. A jutro ruszamy dalej. Do Kioto : )
J.