Kiedy Ryanair uruchomił bezpośrednie połączenie z Krakowa do Ammanu wiedzieliśmy, że Jordania będzie jednym z naszych najbliższych kierunków podróży. Przez lata niedoceniany kraj był postrzegany jedynie jako dodatek, miejsce wycieczek fakultatywnych dla osób spędzających urlop w Egipcie czy Izraelu. To powoli się zmienia, ale gdy mówiliśmy, że lecimy do Jordanii na dwa tygodnie sporo osób nie kryło zdziwienia.
Z jednej strony Jordania ma sporo do zaoferowania. Z drugiej to my po ostatnich wyprawach, gdzie każdy dzień mieliśmy drobiazgowo zaplanowany z ustalonymi z góry transferami, dla odmiany chcieliśmy wsiąść w auto, poczuć podmuch wiatru znad pustyni z klimatyzacji na twarzach i bez pośpiechu poznawać nowy kraj z jego wspaniałym krajobrazami, zabytkami i kuchnią.
Gdy samolot zbliża się do lądowania Zosia nagle zaczyna śpiewać: będzie zabawa, będzie się działo i daje znak, że właśnie zaczyna się nowa przygoda. Swoją drogą to kiedyś przy lądowaniu w Bangkoku czy Siem Reap sama z siebie zaczęła śpiewać hymn Polski, więc to powoli staje się tradycją : D
Pozostało jeszcze odebrać auto i ruszać. W wypożyczalni jak zwykle pojawił się problem z fotelikiem dla Zuzi. Na szczęście wynegocjowaliśmy, że zostanie on nam dowieziony następnego dnia do naszego hotelu.
Pierwszym przystankiem na naszej trasie było Morze Martwe leżące zaledwie godzinę jazdy od międzynarodowego lotniska w Ammanie. Nim ujrzeliśmy jego wody poczuliśmy charakterystyczne zatykanie uszu związane ze zmianą wysokości. Morze Martwe położone jest w największej depresji na świecie. Jego tafla leży na poziomie 433 metrów p.p.m. (i ciągle się obniża), dno natomiast sięga aż 817 metrów poniżej poziomu morza.
W wodach Morza Martwego, jak wskazuje jego nazwa, ze względu na bardzo wysokie zasolenie nie może rozwinąć się i przetrwać żadne życie poza jakimiś bakteriami. Ale Morze Martwe ma również inne nazwy: Morze Soli, Morze Cuchnące czy Morze Sodomy, bo to na jego dnie mają leżeć ruiny biblijnej Sodomy i Gomory. Wszystkie one próbują nam wmówić, że mamy do czynienia z morzem. Tymczasem Morze Martwe to słone jezioro wypełniające tektoniczny Rów Jordanu na pograniczu Jordanii, Izraela i Autonomii Palestyńskiej.
Hotele nad Morzem Martwym
Choć jego linia brzegowa po jordańskiej stronie ma kilkadziesiąt kilometrów to hotele skupione są w jednym miejscu, na północnym krańcu wybrzeża. W zdecydowanej większości są to hotele pięciogwiazdkowe: Hilton Dead Sea Resort & Spa, Mövenpick Resort & Spa Dead Sea, Dead Sea Marriott Resort & Spa, Crowne Plaza Jordan Dead Sea Resort & Spa czy Kempinski Hotel Ishtar Dead Sea (nasz faworyt patrząc na zdjęcia). Warto sprawdzić rezerwując nocleg z wyprzedzeniem, może uda się trafić fajną cenę. Jeśli nie to polecamy hotel, w którym my się zatrzymaliśmy, czterogwiazdkowy Dead Sea Spa Hotel z kompleksem basenów i atrakcji dla dzieci. Niestety woda w nich była lodowata, więc nie skorzystaliśmy. Może to o to chodzi z piątą gwiazdką? : D
Rzadko wybieramy, a wręcz unikamy takich molochów, ale nad Morzem Martwym wybór jednego ze wspomnianych hoteli ma sens. Wzdłuż wybrzeża brakuje miejsc, gdzie łatwo i bezpiecznie można dostać się do wody. A każdy z hoteli ma wydzieloną i ogrodzoną plażę a dodatkowo w cenie noclegu mamy oczywiście darmowy dostęp do cudownego błotka z Morza Martwego ; ) W pobliżu jest co prawda publiczna plaża Amman Beach, ale ona także „słono” kosztuje (20 JOD za osobę czyli ponad 100 zł!) a do tego nie słynie z czystości. Może się więc okazać, że płacąc więcej za hotel sporo zaoszczędzimy ; )
Błotne kąpiele w naturalnym SPA
Nie mogliśmy się doczekać kąpieli w Morzy Martwym. A w zasadzie wylegiwania się na wodzie. Pływać się nie da. Zanurzać się lepiej nie próbować. Trzeba wważać na oczy i nie chlapać. Wody też lepiej nie próbować, bo bardziej niż wodę przypomina gęstą, wręcz oleistą ciecz o niezbyt przyjemnym zapachu. Ale pewnie i tak każdy spróbuje ; )
Najlepiej po prostu położyć się na wodzie i podryfować w bezruchu korzystając z niezwykłej wyporności Morza Martwego. Bez obaw można poczytać książkę czy gazetę. Promieniowaniem UV też przejmować się nie trzeba bo korzystamy z ochrony występującej tutaj grubej warstwy ozonowej.
Jeśli ktoś nie wierzy to zamiast kremem z filtrem można po prostu wysmarować się od stóp do głów błotkiem. Słynnym błotkiem znad Morza Martwego, którego dobroczynny wpływ znany jest ludziom od starożytności. Stosowała go już ponoć Kleopatra znana z dbałości o urodę.
W tej ciemnej mazi gromadzi się bowiem cały szereg minerałów. Mamy brom, magnez, potas, jod, cynk, wapń, chrom, fosfor, siarkę i wiele innych, które pozytywnie wpływają na kondycję skóry, spowalniając efekty starzenia czy łagodząc schorzenia i alergie. Oddziaływują one na poprawę funkcjonowania układu nerwowego, oddechowego, krążenia czy pracę tarczycy.
Nic tylko się smarować, kąpać i wdychać powietrze, które cechuję się wyższą o 10% zawartością tlenu niż przeciętnie, co związane jest z „depresyjnym” położeniem Morza. Możemy w 100% potwierdzić, że po błotnych zabiegach nasza skóra była wyjątkowo gładka i nawilżona : P Młodsi też się poczuliśmy. Podczas, gdy my z Domi bawiliśmy się jak dzieci na zmianę smarując błotem i kładąc na wodzie, Zuzia i Zosia siedziały na ręczniku próbując bawić się na tutejszej, niezbyt okazałej plaży. One, wyjątkowo, od błota stroniły a słona woda powodowała u nich ponoć pieczenie ponad granice ludzkiej wytrzymałości. Widocznie nie każdy się nadaje na pobyt w SPA : D
Autostradą Dead Sea Highway wzdłuż wybrzeża Morza Martwego
Po tym krótkim, jednodniowym lenistwie, wypoczęci i odmłodzeni, z kompletem fotelików w aucie ruszyliśmy autostradą 65 zwaną Dead Sea Highway prowadzącą wzdłuż 80-kilometrowego wybrzeża. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się przy zatokach i klifach, na których gromadziła się sól. Średnie zasolenie Morza Martwego to 26% (im głębiej, tym więcej). To oznacza aż 260 gramów soli na litr wody. Dla porównania zasolenie Bałtyku jest 35-krotnie niższe i wynosi zaledwie 7‰.
Większość linii brzegowej jest niedostępna, a schodzenie jest obarczone sporym ryzykiem. Pod cienkimi warstwami piasku i soli kryją się liczne uskoki. Szukaliśmy miejsca, gdzie będzie widać jakieś „wydeptane” ścieżki i w końcu takie dostrzegliśmy. Trzeba było przejść spory kawałek przez kamieniste pustkowie, ale dla śnieżnobiałej plaży, gdzie zamiast piasku mieliśmy pod stopami sól było warto!
Po drodze mijaliśmy też wejście do kanionu Wadi Mujib, do którego jeszcze na blogu wrócimy, bo to także miejsce niesamowite i koniecznie trzeba je odwiedzić jeśli jest się pełnoletnim i lubi się adrenalinę.
Znikający cud natury
Morze Martwe jest jeziorem bezodpływowym jednak ubytki wody można zaobserwować niemal gołym okiem. Tylko w ciągu ostatnich 40 lat powierzchnia Morza Martwego zmniejszyła się o 30% a lustro wody opadło o ponad 40 metrów, co oznacza tempo 1 metr rocznie.
Co gorsze, proces ten przyśpiesza. W gorący dzień z Morza Martwego potrafi wyparować nawet 7 milionów metrów sześciennych wody. Rocznie nawet 700 milionów m3 wody. Abstrakcyjna ilość, którą trudno sobie wyobrazić. Jednak z tym pewnie natura by sobie poradziła. Równowagę zaburzyła działalności człowieka. Jeszcze 80 lat temu do Morza Martwego spływało rocznie 1,2 miliarda m3 słodkiej wody, głównie przez rzekę Jordan. Obecnie jest to jedynie od 100 do 150 milionów m3, a więc zaledwie około 10% tego, co kiedyś. Reszta wykorzystywana jest jako woda pitna albo kierowana do nawadniania pól lub przemysłu w Izraelu, Syrii i Jordanii.
Swoją cegiełkę dokłada też eksploatacja bogatych w minerały wód Morza Martwego przez jordańskie i izraelskie firmy: Arab Potash Company i Israel Chemicals, które łącznie wypompowują rocznie około 600 milionów m3 wody, z czego z powrotem do akwenu po odparowaniu i wydobyciu minerałów trafia jedynie połowa.
W 2002 roku król Jordanii Abdullah wezwał Izrael do ratowania Morza Martwego. W 2013 roku pojawiło się światełko w tunelu. Jordania, Izrael i Autonomia Palestyńska podpisały memorandum o współpracy. Koszt inwestycji oszacowano na miliard dolarów, wsparcie finansowe obiecał Bank Światowy i UE. Ale jak to z takimi projektami bywa, coś nie zagrało „politycznie”. Wbrew temu co można przeczytać w wielu artykułach, rurociąg łączący Morze Czerwone z Martwym nie był celem samym w sobie, a częścią większego projektu. Tzw. Projekt Red – Dead.
Jordania jest jednym z najbardziej ubogich w wodę krajów na świecie. Jedynym miejscem, gdzie kraj ten mógłby wybudować instalację do odsalania wody morskiej jest kilkunastokilometrowy fragment wybrzeża Morza Czerwonego na południowym krańcu Jordanii. Główne miasta w tym stołeczny Amman leżą natomiast w części północnej. Założenia projektu były takie: w Akabie powstaje instalacja od odsalania wody morskiej, część wody pitnej jest zużywana w regionie a reszta dostarczona do Izraela. W zamian ten miałby dostarczyć wodę pitną ze swoich instalacji do północnych regionów Jordanii. Przy okazji miał powstać wspomniany rurociąg, którym pompowano by wodę morską oraz… solankę, czyli ratując Morze Martwe przy okazji pozbywano by się odpadu z procesu odsalania. Proste? Nie bardzo.
W międzyczasie stosunki między krajami uległy pogorszeniu. Strona izraelska twierdzi, że projekt jest korzystny głównie dla cierpiącej na brak wody Jordanii, która będzie kontrolować położone na jej terytorium aktywa, podczas gdy Izrael jest w stanie taniej odsalać samodzielnie wodę z Morza Śródziemnego i w zasadzie jedyną korzyścią jest utrzymywanie Morza Martwego jako atrakcji turystycznej.
Czy Morze Martwe przetrwa? Jedna z teorii naukowych mówi, że gdy poziom wód spadnie do poziomu 550 metrów p.p.m. zasolenie będzie już tak wysokie, że parowanie gwałtownie się zmniejszy. Jednak czy to wystarczy?
Rezerwat Dana
By dotrzeć do miejscowości Wadi Musa, gdzie mieliśmy spędzić kolejne dni na eksploracji starożytnej Petry zjechaliśmy na King’s Highway prowadzącą na tym odcinku przez górzyste tereny wokół Rezerwatu Dana. I kiedy wydawało się, że teraz przed nami już tylko skaliste pustkowia nagle wyjechaliśmy na zielone równiny. Chyba jeszcze nie raz Jordania nas zaskoczy : )