Kioto. Bramy torii w Fushimi Inari oraz 1001 posagów w Sanjusangendo – Japonia dzień 11

Są czasem takie dni, że nic nie idzie tak jak sobie zaplanowaliśmy. Nauczeni, że warto sprawdzać prognozy pogody byliśmy bogatsi w wiedzę, że będzie co prawda ciepło, ale deszczowo. Plan obejmował więc świątynię Sanjusangendo, której główna atrakcja znajduje się „pod dachem” i wzgórze Inari z tysiącami torii, gdzie nawet deszcz nie jest w stanie popsuć widoków.

Jak co dzień już w Kioto śniadanie obejmujące sushi, sałatki i różne pikle przygotowały nam okoliczne markety. Plan nie był napięty, przez co zebraliśmy się stosunkowo późno, bo przed 11. Kiedy wyszliśmy z hotelu okazało się, że jest upał a powietrze było prawie tak wilgotne jak w onsenie. W plecaku zamiast ręcznika 3 bluzy ; ) Może przesadzam, a może nie, bo otumanieni tym dusznym powietrzem przejechaliśmy stację metra, na której mieliśmy się przesiąść. Wróciliśmy, przesiedliśmy się na drugą linię metra, a potem jeszcze jedna przesiadka na Keihan Line (kolej lokalna, nie JR). Oczywiście te kilkadziesiąt minut podróży wywołały już u Zuz ogromny głód, korzystając więc z postoju i procesu wybierania odpowiedniej przekąski z bogatej oferty plecaka, postanowiliśmy wypić kawę. Wszedłem do jakiejś kawiarni po cafe latte i soy latte na wynos. Zadowolony, że udało mi się dogadać wróciłem do dziewczyn. Okazało się, że dostałem soy latte i… kubek mleka sojowego z lodem. No cóż, wypiliśmy co mieliśmy, a na pocieszenie sami też zjedliśmy jedną z naszych ulubionych zielonych drożdżówek : )

DSC08805a logo

Świątynię widzieliśmy na końcu ulicy. Kiedy tam jednak doszliśmy zdziwieni zobaczyliśmy drogowskaz, że Sanjusangendo jest 3 minuty drogi w kierunku, z którego przyszliśmy. Faktycznie okazało się, że minęliśmy ją w jednej z bocznych uliczek. Co się z nami dzisiaj dzieje? : D

Główny pawilon Sanjusangendo ma 120 m i jest najdłuższym drewnianym budynkiem świata. Wybudowany w XII w. i odbudowany w XIII w. po wielkim pożarze. Właściwa nazwa świątyni to Rengeoin. Ta potoczna wzięła się stąd, że sanju-san oznacza 33. A właśnie na tyle części dzielą pawilon kolumny podtrzymujące dach. W Sanjusangendo nie o długość jednak chodzi ; )

DSC08811a logo

DSC08812a logo

Po wejściu do świątyni wielkie rozczarowanie, zakaz fotografowania! Całkowity! A było naprawdę co fotografować! Figury, ustawione niczym armia robiły ogromne wrażenie. Jednocześnie było to coś unikatowego. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie widzieliśmy, więc aż mnie skręcało żeby zrobić chociaż kilka fotek. Już nawet byłem przygotowany, wyłączony dźwięk w aparacie, wyłączony AF, podmiana karty pamięci na wypadek kontroli, o której informowały tablice. Już miałem cykać, ale wokół żadnych Europejczyków, którzy pewnie też by kombinowali jak ja. Japończycy natomiast grzecznie pochowali aparaty, więc stałem tak i biłem się z myślami. W końcu uznałem, że tym razem się podporządkuję i nie będę nam psuć opinii. Do dzisiaj żałuję : D Chociaż zakaz poniekąd rozumiem. W ilu to miejscach można robić zdjęcia, zabronione jest jedynie używanie lampy. I ilu bałwanów wali zdjęcia z lampą nawet mając szybę przed sobą? No właśnie.

Pośrodku stoi wysoka na 3,3 m figura Senju Kannon, bogini miłosierdzia o 11 obliczach oraz tysiącu ramion (tak naprawdę to 40, ale każde z nich ma moc 25). Po obu jej stronach w rzędach ustawiono po 500 drewnianych figur Kannon wielkości człowieka. Każda z nich pokryta jest złotem. Każda ma też inną twarz i oczy z kryształów, które zdawać by się mogło, na nas patrzą. No i jak tu bezkarnie i niepostrzeżenie zrobić zdjęcie, gdy ponad 1000 par oczu na mnie patrzy?

Z Sanjusangendo wróciliśmy na stację kolejki Keihan i w biegu wskoczyliśmy do pociągu. Miały być 2 stacje i kilka minut jazdy. Dojeżdżając do drugiej stacji coś mnie zaniepokoiło, że czas podróży podejrzanie nam się wydłużył. Okazało się, że wsiedliśmy do expressu, który zatrzymuje się tylko na wybranych stacjach. Zamiast więc dwóch, przejechaliśmy sobie 12 i znaleźliśmy się w miejscowości Kozuha : ) Nazwa fajna, ale co z tego? Na poprawę humoru kupiliśmy w piekarni pięknie wyglądające, chrupiące, fioletowe, z czymś pysznym w środku ciastko. Taką miałem nadzieję. Rzeczywistość okazała się zimna, gumowata i niesmaczna. Co za dzień : P

Na szczęście za chwilę mieliśmy pociąg powrotny już w wersji local, czyli zatrzymujący się wszędzie gdzie się da. W Japonii w metrach czy pociągach bilety odbija się na bramkach wejściowych i wyjściowych, nie przechodząc wiec przez bramki na stacji, gdzie wysiedliśmy można spokojnie na tym samym bilecie jechać do stacji właściwej. Tyle dobrze.

DSC08824a logo

Wreszcie przed 15 udało nam się dotrzeć do głównego punktu przeznaczenia tego dnia, już bardziej śmiejąc się niż denerwując z naszych perypetii, bo Fushimi Inari ma tę dodatkową zaletę, że nie ma godzin otwarcia. A raczej zamknięcia ; )

Przygotowując się do wyprawy i przeglądając zdjęcia z różnych miejsc wiedzieliśmy, że chram Fushimi Inari musi znaleźć się na naszej trasie. Założony na wzgórzu zanim jeszcze Kioto stało się stolicą cesarstwa, do dzisiaj pozostaje najważniejszym chramem shintoistycznym w Japonii poświęconym Inari, czyli bóstwu (kami) ryżu, urodzaju i dobrobytu. Legend dotyczących Inari jest wiele, według jednej z nich Inari przybył/przybyła na ziemię z kłosami zboża w okresie głodu, jaki ogarnął Japonią.

Do chramu dojść można dwiema drogami, przy których ciągną się sklepiki z pamiątkami i street food’em. Do nas dołączył pluszowy lis. A dlaczego lis? Bo według ludowych wierzeń to właśnie lisy są posłańcami Inari, stąd ich kult w shintoizmie. Często przedstawiane są z kłosami ryżu bądź kluczem w pyskach. Obie drogi kończą się potężnymi cynobrowymi torii i spotykają przed ozdobną bramą Romon.

DSC08828a logo

DSC09019a logo

Dalej znajduje się główny budynek świątyni i kilka mniejszych, gdzie można kupić wróżby i amulety czy złożyć intencje.

DSC08846a logo

DSC08861a logo

DSC08849a logo

DSC08872a logo

Największa atrakcja kryje się jednak dalej. Przechodząc przez kolejne pojedyncze torii i mijając czujnie spoglądające na nas lisy wypatrujemy drogi na szczyt.

DSC08867a logo

Na szczyt góry prowadzi bowiem ścieżka, na której stoją nie jedna, pięć czy dziesięć a tysiące bram torii. Gęsto ustawione bramy o jednolitej barwie i nasyceniu tworzą wrażenie jakbyśmy szli tunelem. Na pierwszym odcinku są w zasadzie dwa równoległe tunele, więc w każdym z nich ruch jest jednostronny. Po kilkuset metrach łączą się one w jeden większy. I tak powoli wspinamy się pod górę, na niektórych odcinkach torii ustawione są ciasno jedna przy drugiej, na innych raczej luźno. Raz są większe, raz mniejsze, znowu większe… cały czas jednak widoki zapadają trwale w pamięci.

DSC08892a logo

DSC08943a logo

DSC08917a logo

DSC08963 logo

Doszliśmy mniej więcej do połowy, gdzie znajdowały się mniejsze kapliczki i ołtarzyki zwane otsuka. Dawniej każdy mógł postawić tutaj swój ołtarz, obecnie można jedynie zaopiekować się jednym z opuszczonych. Są też oczywiście kamienne lisy, spośród których wiele ma czerwone czapeczki albo śliniaki, które są darami wiernych w podziękowaniu za wysłuchanie prośby.

DSC08927a logo

DSC08957a logo

DSC08958a logo

Od tego miejsca torii nie tworzą już jednak tunelu. Jest jeszcze zatem sporo miejsca na nowe, które można zafundować i ustawić na szlaku. Jest nawet oficjalny cennik. Każda brama ma fundatora, którym często są różne firmy. Droga na szczyt i z powrotem zajęłaby pewnie 2-3 godziny. Dla nas mogłoby to być trochę więcej ; )

DSC08982a logo

W dół zeszliśmy szybciej niż zakładaliśmy i przez moment żałowaliśmy, że jednak nie poszliśmy  jeszcze dalej. Na pocieszenie zjedliśmy paluszki krabowe z rusztu i w przyjemnym popołudniowym słońcu jeszcze raz, bez pośpiechu, podziwialiśmy cały kompleks. Zaczepiła nas też wycieczka szkolna ze znaną nam już dobrze ankietą. Wyrecytowaliśmy nasze odpowiedzi, wiedząc że na głębsze dyskusje niestety nie ma szans.

DSC09010a logo

DSC09022a logo

DSC09037a logo

Podróż powrotna do Kioto obyła się już bez przygód a kolacje tym razem zjedliśmy w jednym z barów przy alei Shijo. W samoobsługowym lokalu wzięliśmy sobie miskę ryżu, zupę miso, sałatkę z wodorostów, świeżą rybę z rusztu i różne dodatki. Po drodze do hotelu, w ramach deseru, wstąpiliśmy jeszcze na naszą zaległą kawę i lody.

DSC09058a logo

J.