Targ rybny Tsukiji odwiedziliśmy dwa razy. Żałuję, że nie więcej. Mogłabym tam być codziennie, mogłabym tam jeść codziennie, mogłabym tam nawet mieszkać, nigdy by mi się nie znudziło : ).
Tsukiji jest największym hurtowym targiem rybnym na świecie. Codziennie sprzedaje się tu 2 000 ton ryb i owoców morza. Rocznie jest to ponad 680 000 ton a obroty wynoszą 6 mld dolarów.
Pierwszy raz na Tsukiji wybraliśmy się z Takeshim, był to jeden ze świątecznych dni Golden Week i na miejscu wydawało się, że pół Tokio miało te same plany co my. Tłum, ścisk i gwar, głos mężczyzny, który pomagając sobie gwizdkiem usiłował sprawić żeby morze głów się rozstąpiło, pozwalając przejechać samochodowi, plecy Japończyków ściśniętych przy ladach w malutkich barach i pochylonych nad miską ramenu, no i oczywiście kolejki, kolejki, kolejki : ).
Sprawdziwszy uprzednio za czym kolejka ta stoi, postanowiliśmy dołączyć do jednego ze sznureczków oczekujących i mimo iż nie spieszyliśmy się nigdzie, już po chwili, jako jedyni przestępowaliśmy z nogi na nogę wyglądając, to z prawej, to z lewej strony kiedy nadejdzie nasza kolej ; ). Japończycy kolejki uwielbiają i rozmawiając lub nie, spokojnie czekają. Ja może i bym mogła poczekać „w japońskim stylu” ; ), mój brzuch jednak nie. Ale było na co czekać.
Na grillu piekły się w przegrzebkowych „miseczkach” owoce morza: kawałki ryb, ośmiornicy, kraba i małży. Kucharz co chwilę podlewał zawartość grilla a w powietrze wzbijał się obłok pary, na koniec palnikiem opiekał danie z góry i gotowe! Po kilkunastu minutach każdy z nas trzymał w rękach kawałek morza gotowy do zjedzenia. Wszystko tylko delikatnie podpieczone, w środku surowe, super-świeże i absolutnie przepyszne.
Na „deser” skusiliśmy się na tokoroten. Galaretowate „spaghetti” zrobione z agaru ze słodkim lub wytrawnym sosem. Najbardziej do gustu przypadło ono Zuzi : )
Na zwiedzanie targu rybnego było już zdecydowanie za późno, przespacerowaliśmy się więc jeszcze po uliczkach wokół hali targowej, gdzie rozsiane były sklepiki z ceramiką i akcesoriami do sushi, stragany z piętrzącymi się płatami nori, suszonymi rybkami i płatkami tuńczyka czy z niekończącym się wyborem marynowanych warzyw…
a także maleńkie bary sushi, oddzielone od świata i wścibskich oczu przechodniów norenami (wiszącymi głównie nad wejściem ale również w oknach ‘zasłonkami’). Do większości barów ustawione były spore kolejki, a do podobno najlepszego stało kilkadziesiąt osób, osłaniających się przed słońcem parasolkami. Przecisnąwszy się przez zwarty kolejkowy tłum zerknęłam pod norenami do środka. W niewielkim wnętrzu mieścił się niewielki bar, wokół którego na wysokich krzesłach zasiadali szczęśliwcy, którym udało się już wejść do środka i zajadali baaardzo niespiesznie swoje wyczekane sushi. Osoby z końca kolejki czekało przynajmniej kilka godzin stania.
Mieliśmy jeszcze wiele planów na ten dzień, odłożyliśmy więc degustacje sushi na następną wizytę a wychodząc spróbowaliśmy jeszcze tamagoyaki – słodkiego omletu zwijanego w rulon.
Kolejnym razem wybraliśmy się na Tsukiji wcześniej. Niestety nie na tyle wcześnie żeby zobaczyć słynną aukcję tuńczyka, ale wystarczająco żeby przyjrzeć się hali targowej.
Polecam założenie butów, które nie przemakają. Trzeba mieć na uwadze, że targ skierowany jest głównie do hurtowników i profesjonalistów. Turyści, owszem, są na nim tolerowani, ale nie spodziewajcie się, że ktoś będzie czekał z opróżnieniem wiadra po rybach pełnego wody aż zdecydujecie się odejść by oglądać inne stoiska. Generalnie wszędzie chodzi się po wodzie, topiący się lód spod ryb, opróżniane wiadra, spłukiwane wężami stoiska, wszystko to trafia na betonowe podłoże.
Nie będę owijać w bawełnę, na hali pachnie rybą ; ) ale jak dla mnie ‘pachnie’ jest słowem kluczowym bo tam pachnie ładnie, świeżymi rybami i morzem, a nie sklepem rybnym. Choć osoby bardziej wrażliwe będą pewnie potrzebować dłuższej chwili aby przywyknąć do tego zapachu.
Ogrom ryb i owoców morza oferowanych na Tsukiji oszałamia. Codziennie można tu kupić ponad 400 gatunków z połowów z całego świata! Mnóstwo krewetek każdego rodzaju, czerwone krewetki japońskie, słodkie, królewskie, krewetki z Alaski i Maine, żywe, na lodzie lub mrożone, pudełka wypełnione drewnianymi wiórkami z żywymi krabami i homarami, langusty, homarce, ośmiornice, mątwy, kałamarnice, kalmary, ostrygi, przegrzebki, omułki, sercówki, kąkole, pąkle, jeżowce, uchowce, trąbiki, pobrzeżki, świeże i mrożone marliny, mieczniki z wód japońskich, z Kapsztadu i Iranu, żabnice, żółwie, duże zbiorniki z żywymi leszczami, flądrami, latającymi rybami, makrelami z Pacyfiku lub hiszpańskimi, ostrobokami, okoniami morskimi i słodkowodnymi a nawet mięso wieloryba. Mówi się nawet, że nie ma w głębinach morskich takiego stworzenia, którego nie można by kupić na Tsukiji.
Pośród tego bogactwa wodnej fauny niekwestionowaną gwiazdą Tsukiji pozostaje tuńczyk błękitnopłetwy. Aukcje tuńczyka odbywają się na Tsukiji o godzinie 5.30. Liczba turystów mogących ją obserwować ograniczona jest do 120 osób dziennie. Oficjalnie rejestracja uczestników startuje o 5.00 jednak kolejka chętnych ustawia się już dużo wcześniej, nawet o 3 nad ranem, a liczba dostępnych miejsc szybko się wyczerpuje. Duża odległość od targu (metro jeszcze nie kursuje) oraz ta godzina w środku nocy, skutecznie odwiodły nas od planów oglądania aukcji. Jeżeli jednak macie większą tolerancję do wstawania o tak wczesnej porze lub jest to wasz pierwszy dzień a właściwie noc w Japonii i jet-lag nie pozwala wam spać to polecam udanie się na Tsukiji, być może traficie na aukcję jak ta w styczniu 2013 roku, na której 222 kg tuńczyka sprzedano za rekordową kwotę 1,38 mln euro! Swoją drogą, z jednego tuńczyka można średnio zrobić około 10 000 porcji sushi, zatem żeby taka „inwestycja” się zwróciła, jeden kawałek musiałby kosztować 138 euro, więc chyba jednak nie chodziło o bezpośredni zysk, a prestiż i reklamę.
Pomiędzy straganami można chodzić godzinami, wpatrując się w ogrom i różnorodność oferowanych produktów, przyglądając się pochłoniętym pracą sprzedawcom, którzy skupieni na patroszeniu ryb, porcjowaniu i zawijaniu w gazety tuńczyka, przygotowywaniu ryb do sushi, zupełnie nie zwracają uwagi na turystów czy po prostu chłonąc atmosferę tego niezwykłego miejsca. Po chwili ani tłok ani woda pod stopami nie mają dla nas najmniejszego znaczenia.
Była 11 i była to doskonała godzina na sushi. Poszliśmy więc znaleźć miejsce, w którym zjemy. Przespacerowaliśmy się alejkami z barami sushi mijając ogromne kolejki, nie na naszą cierpliwość i ambitne plany na pozostałą część dnia było kilkugodzinne oczekiwanie. Poszukaliśmy więc baru przed którym to my zapoczątkowaliśmy sznureczek oczekujących, do którego w dosyć szybkim tempie dołączały kolejne osoby. Byliśmy pierwsi a i tak „kolejkowa ceremonia” nas nie ominęła. Najpierw czekaliśmy jakiś czas na zewnątrz, później zostaliśmy wpuszczeni do środka i gdy myślałam, że już zasiądziemy przy barze, zostaliśmy posadzeni na krzesełkach pod ścianą, obok nas kilka osób, rzeczy podręczne włożyliśmy do koszyków pod krzesłami. Mimo, że miejsca przy barze się zwalniały, my dalej siedzieliśmy pod ścianą i patrzyliśmy na plecy jedzących.
Okazało się, że system obsługiwania klientów w tym lokalu jest taki, że do posiłku siada równocześnie 8 osób, każdy zamawia co chce i dostaje później po kolei, po jednym kawałku sushi z zamówionego zestawu, bez pałeczek, bez talerzy, prosto na granitowy bar przy którym się siedzi. Nieważne kto kiedy skończy, kolejnych 8 osób zasiądzie do stołu, gdy wszystkie poprzednie osoby opuszczą bar a kelnerka zbierze kubki po zielonej herbacie i przetrze blat.
Usiedliśmy. Zuzia na kolanach. Kiedy ilość miejsc jest tak ograniczona, a każde z nich to konkretne pieniądze z zamówienia, nie było mowy o osobnym krześle. Obok nas stało jedno, wydawać by się mogło, nikomu nie potrzebne, puste krzesło. Jak bardzo było potrzebne okazało się dopiero, gdy Zuzia niechcący oparła o nie but. Zaraz podeszła pani i pokazała, że but musi opuścić to krzesło bo jest to miejsce na…. tackę i ściereczkę. I męcz się człowieku z wygłodniałym dzieckiem na kolanach, sięgającym po każdy kawałek sushi przed Tobą, ścierka i tacka mają swoje miejsce, dziecko… nie.
Zamówienie złożyliśmy siedząc jeszcze na krzesłach pod ścianą, teraz pozostało na nie zaczekać. Z zainteresowaniem przyglądaliśmy się jak kucharz przed nami kilkoma sprawnymi ruchami rozkłada ryż na płatach nori (w późniejszej praktyce okazało się, że nie jest to aż tak proste jak nam się tam wydawało ; )), układa kolejne składniki, zwija w zgrabny rulonik i kroi na porcje. Wybraliśmy zestaw, w którym było kilka roll maków z ogórkiem w środku, z myślą o Zuz, która jest ich wielką entuzjastką. Plan był taki, że Zuzia zajmie się roll makami a my, konkretniejszymi kawałkami. Niestety nasz misterny plan został zburzony przez system wydawania sushi po jednym kawałku, a roll maki w tym zestawie były ostanie.
A zatem, wszyscy czekaliśmy aż pierwszy kawałek wyląduje przed nami. Już po pierwszym kęsie wiedziałam, że jestem w niebie. W tym momencie ani długie oczekiwanie ani Zuzka kręcąca się na moich kolanach ani starsza pani spoglądająca czy Zuzki buty znów nie anektują ściereczkowego miejsca, nic, absolutnie nic nie miało znaczenia. To była najlepsza ryba świata. Świeża, pachnąca, delikatna, rozpływająca się w ustach. Chciałoby się żeby ten kawałek sushi nigdy się nie kończył. Jarek, który entuzjastą surowej ryby nie jest, podzielał mój zachwyt. Zuzia nie dała się oszukać ryżem, też musiała spróbować : ). Każdy kolejny kawałek pozostawiał zachwyt, ale też niedosyt i zdziwienie, że to już… moment i nie ma. Zuzi uwagę na chwilę odciągnęło mleko sojowe w maleńkich buteleczkach, które dostała od pana z zaplecza. Mogłam więc w zupełnym spokoju podelektować się kilkoma kawałkami idealnego sushi z idealną rybą. Wszystko co dobre szybko się kończy, tak też było z naszym zestawem. Żal było wychodzić ale jednocześnie byłam najszczęśliwsza na świecie bo oto zjadłam najświeższe, najpyszniejsze i najlepsze sushi w moim życiu : )
Przespacerowaliśmy się jeszcze alejkami Tsukiji, kupując kilka akcesoriów do sushi i zapas arkuszy nori (dużo taniej niż w Polsce). Wychodząc, przechodziliśmy obok straganu z grillowanymi przegrzebkami. Nie mogłam się powstrzymać i jak się okazało, bardzo dobrze. Przegrzebki były doskonałe, delikatne, morskie, rozpływające się w ustach. Tym miłym akcentem zakończyliśmy naszą przygodę na Tsukiji. Zuzia po poranku pełnym wrażeń zasnęła u taty na plecach a my ruszyliśmy dalej, do dzielnicy Akihabara.
Jeżeli chcecie zobaczyć Tsukiji w dotychczasowej formie, musicie się pospieszyć. Z początkiem 2016 roku, po 80 latach działalności, „wewnętrzna” część targu – czyli targ rybny – zostanie przeniesiona do nowej lokalizacji oddalonej o kilka kilometrów od obecnego miejsca. Mimo wielu protestów i kontrowersji (m.in. informacji o silnym skażeniu gleby w nowej lokalizacji) miasto utrzymuje plany przeniesienia oraz uzasadnia je złym stanem technicznym obiektu oraz warunkami sanitarnymi niespełniającymi współczesnych norm. Nowe hale będą większe, nowoczesne i klimatyzowane. Nie pozostaje tajemnicą, że odzyskane zostaną dzięki temu doskonałe tereny w centrum miasta, które zostaną zagospodarowane m.in. infrastrukturą towarzyszącą Igrzyskom Olimpijskim w 2020 roku oraz zapewne pod inne inwestycje deweloperskie.
A zatem jeśli chcecie poczuć niezapomnianą atmosferę 80-letniego Tsukiji, wraz ze starą halą, małymi stanowiskami sprzedawców, stosami styropianowych pudeł po rybach, tłumem, pośpiechem, wodą pod stopami, rybami i owocami morza wystawionymi na drewnianych paletach i cudnym morskim zapachem – bookujcie bilety już dziś, gwarantuję, że nie będziecie rozczarowani : ).
D.
Wszelkie informacje odnośnie miejsca rejestracji znajdziecie tu: http://www.shijou.metro.tokyo.jp/english/market/tsukiji.html.
Dni otwarcia Tsukiji (kalendarz po lewej stronie) tu: http://www.tsukiji-market.or.jp/tukiji_e.htm
7 komentarzy
Pysznie się czyta i ogląda !!!
Super Domi!
Uwielbiam takie stragany, co prawda tego typu rarytasy nie są ulubionym daniem mojego podniebienia, ale pewnie by się tam coś ciekawego wyszukało ;)
A to ciekawostka. Rybne tematy nas zawsze wciągały. Niedawno nawet w Szczecinie był taki targ rybny, ale zamknęli. No i nie umywał się do tego ze zdjęć. Aż się głodna na sushi zrobiłam:). Dzięki! Będę pamiętać, jeden argument więcej by ruszyć do Japonii w końcu!
No w końcu Szczecin to nad morzem… :D
Widziałam takie targi w Malezji, niesamowite są! Ale ten musi być rzeczywiście wyjątkowy, choćby z tego względu, że jest największy na świcie. Bardzo fajny artykuł. :)
Japonia to marzenie moje i mojego meza, obydwoje uwielbiamy jesc a on szczegolnie owoce morza bo jest Wlochem i wychowal sie na poludniu, wiec mysle ze bedac tam na pewno postaramy sie odwiedzic to miejsce! :)