To nie był najlepszy dzień Zuzi. Kończył się weekend pełen wrażeń spędzany w Piwnicznej, przed nami długa droga powrotna a tacie jak zwykle było mało i zaciągnął nas na jakiś zamek Stara Lubownia. Na Słowację. Bo przecież jak już tu jesteśmy, to trzeba podjechać i zobaczyć. Do tego deszcz wisi w powietrzu, wieje chłodny wiatr i pod górę trzeba iść. I nawet w błocie się taplać nie można. No lipa.
My to mamy szczęście
Na szczęście wtedy Zuzia nie była tak rozgadana, ale i bez tego wiedzieliśmy, że to nie jest jej najlepszy dzień na zwiedzanie i trzeba się będzie postarać by naszą wizytę na zamku można zaliczyć do udanych. Czasem tak bywa, ale z naszych doświadczeń wiemy, że zawsze jakoś się udaje i wszyscy są zadowoleni.
Czasem słyszymy od znajomych jak mamy fajnie, że nasze dzieci lubią zwiedzać, bo z ich dziećmi się po prostu nie da. Wtedy się uśmiechamy i mówimy, że faktycznie mamy szczęście. A w myślach dopowiadamy, że oprócz tego szczęścia to przydaje się pomysłowość, dużo energii i lody. W różnych proporcjach w zależności od potrzeb i możliwości. Ale najważniejsze to naprawdę chcieć.
Tym razem na lody nie było co liczyć, zacząłem więc opowiadać historię o samotnym lwie, który mieszka na zamku, o balu który postanowił urządzić, o zaproszonych zwierzętach i prezentach niesionych dla gospodarza. A kiedy zbliżaliśmy się do bramy wejściowej usłyszeliśmy muzykę. Prawdziwą. Lepiej być nie mogło : )
Chodząc po zamku, jego komnatach, salach, murach i wieżach zastanawialiśmy się gdzie była sala taneczna i kto z kim tańczył, gdzie była kuchnia i jakie potrawy przygotowano dla każdego z gości… i tak przez 2 godziny. W każdym razie do dziś na hasło Stara Lubownia pierwsze co mam przed oczami to lew i wyjątkowa uczta : D Dopiero potem przewijają się w świadomości wieżyczki, baszty i krajobraz z meandrującą rzeką Poprad.
Zamek słowacki, polski czy węgierski?
Nawet jeśli akurat nie uda się trafić na bal, to na spiski zamek Stara Lubownia przyjechać warto, tym bardziej że dojazd samochodem od polskiej granicy (przejście w Piwnicznej Zdrój) trwa zaledwie ok. 20 minut. A kilkaset lat temu w ogóle nie musielibyśmy przekraczać granicy, bo Stara Lubownia przez ponad III stulecia należała do Polaków. W polskie ręce zamek wraz z 16 miastami spiskimi trafił stanowiąc przedmiot zastawu zabezpieczającego zwrot pożyczki udzielonej przez Władysława Jagiełłę królowi Węgier. Kwota pożyczki wynosiła 37 000 kop groszy praskich, co było równoważne ok. 7,5 t czystego srebra. Zgodnie z umową pożyczka miała zostać zwrócona w tej samej kwocie i tym samym miejscu, gdzie ją wypłacono, a więc na węgierskim wówczas zamku w Niedzicy. Polskie panowanie nad zamkiem zakończyło się w II połowie XVIII w., gdy twierdza wróciła do Austro-Węgier i stopniowo traciła na znaczeniu.
Kilka ciekawostek z historii zamku
- jednym z pierwszych starostów na zamku w czasach polskiego panowania był sławny rycerz Zawisza Czarny,
- w czasie potopu szwedzkiego na zamku ukryto polskie klejnoty koronne,
- więźniem zamku był Maurycy Beniowski, polski szlachcic, podróżnik i król Madagaskaru,
- i najważniejsze bal zorganizowany przez Lwa został powszechnie uznany imprezą roku ; )
U podnóża zamku jest jeszcze skansen, ale w czasie kiedy tam byliśmy był zamknięty. Zresztą to by wymagało już całkiem innej historii.
J.
1 komentarzy
fajne foteczki