Kolejnego dnia pobytu na Rodos ruszyliśmy ponownie na południe wyspy, a pierwszym przystankiem było niewielkie i spokojne Asklipio z białymi domkami i górującymi nad miasteczkiem ruinami zamku z czasów joannitów.
Przy wjeździe do Asklipio znajduję się placyk z parkingiem, a przy nim bizantyjski kościół Zaśnięcia NMP z XI w. Zuz wolała jednak położony obok plac zabaw. Po zaliczeniu wszystkich atrakcji mogliśmy iść dalej. Z placyku przed kościołem rozpościerają się widoki na zamek, miasteczko i okolicę. Wnętrze kościoła kryją natomiast piękne XVII-wieczne freski z biblijnymi scenami. Będąc w okolicy na pewno warto tu zawitać.
Następnie skierowaliśmy się w stronę Apolakki, tj. miasteczka, które wedle przewodnika „wygląda jak z pocztówki, w którym co krok widać stare biało-niebieskie domy z ceramicznymi dachówkami, urokliwymi wiatrakami i starymi klasztorami”. Po dotarciu na miejsce, jedyne czego nie zobaczyliśmy to „miasteczka jak z pocztówki, w którym co krok widać stare biało-niebieskie domy z ceramicznymi dachówkami, urokliwymi wiatrakami i starymi klasztorami”. Może źle szukaliśmy, ale i tak nie ma tego złego… : ) Ruszając w kierunku przylądka Prasonisi, po kilku kilometrach postanowiliśmy zatrzymać się przy drodze i zejść na brzeg przyciągającego barwami Morza Egejskiego. Piaszczysta plaża z mniejszymi i większymi kamieniami była zupełnie pusta, pewnie z uwagi na silne fale występujące na zachodnim wybrzeżu. Szliśmy plażą ciesząc się chwilą i dokonanym odkryciem : ) Zuz zasnęła ukołysana szumem fal. Odjeżdżając spoglądaliśmy jeszcze w stronę morza.
W Kattawi mieliśmy jeden cel, znaleźć tawernę u babci, o której Domi czytała na forach podróżniczo-kulinarnych. Problem w tym, że nie znaliśmy jej nazwy ani żadnych namiarów. Miejscowość okazała się przyjemną, tradycyjną wioską… z kilkoma tawernami. Wybraliśmy taką, którą normalnie odrzucilibyśmy od razu, ale zapraszała do niej starsza pani : ) Zaryzykowaliśmy i zamówiliśmy po dorszu. Starsza pani okazała się być kucharką a osławiona na blogach polskich windsurferów z Prasonisi babcia przyszła chwilę później. Dowiedziawszy się, że jesteśmy z Polski do naszej ryby z frytkami przyniosła chleb i sałatkę grecką. Wszystko proste, świeże i pyszne. Forumowicze mieli rację, co babcia to babcia : )
Po obiedzie pospacerowaliśmy chwilę po wiosce…
… i ruszyliśmy w kierunku Prasonisi. Jest to przylądek na południowym krańcu Rodos, który ze wschodu oblewają wody Morza Śródziemnego a z zachodu Morza Egejskiego. Na jego końcu znajduje się wzniesienie, natomiast pozostała część przylądka to ogromna piaszczysta plaża, która zimą zalewana jest przez wodę. Wieją tutaj silne wiatry przez co jest to miejsce oblegane przez amatorów kitesurfingu i windsurfingu. Niewątpliwym atutem Prasonisi jest możliwość oglądania zarówno wschodów jak i zachodów Słońca nad morzem : )
My jednak do zachodu nie dotrwaliśmy, bo Zuz chciała koniecznie sama spacerować plażą, a na wysokości 80 cm wraz z wiatrem unosiły się miliony ziarenek piasku, co odczuwaliśmy na naszych łydkach. Po krótkiej sesji fotograficznej ruszyliśmy więc w drogę powrotną, zatrzymując się jeszcze na wzniesieniu z którego rozpościerał się piękny widok na przylądek. Odjeżdżając zerkaliśmy na chylące się ku zachodowi słońce.
J.