Po intensywnym dniu spędzonym w Kamakurze i nocnym zwiedzaniu Ginzy, kolejny dzień rozpoczęliśmy od chill out’u w parku. Ruchliwa i zatłoczona rozrywkowo-biznesowa dzielnica Shinjuku, w której gęstość zaludnienia wynosi ponad 17 tys. osób na km2 nie kojarzy się ze spokojem i relaksem na świeżym powietrzu. Ale to właśnie tutaj znajduje się jeden z największych tokijskich parków – Shinjuku Gyoen. Czy również jeden z najładniejszych trudno nam powiedzieć bo odwiedziliśmy tylko dwa, ale na pewno ładny i ciekawszy od Hamarikyu ; )
Przedpołudnie było upalne, więc cień drzew kryjący się za bramą Sendogaya (jedno z trzech wejść do parku) przyniósł przyjemną ulgę. Shinjuku Gyoen był kiedyś ogrodem jednego z panów feudalnych a potem „awansował” do miana ogrodu cesarskiego. Obecnie szerokie ścieżki i rozległe trawniki w sam raz na piknik z koszem sushi i dango, dostępne są dla wszystkich (za 200 ¥ ; ) ). Oprócz tego znajdują się tu trzy rodzaje ogrodów: francuski, angielski no i oczywiście japoński. Ten francuski i angielski mało nas interesowały z wiadomych względów ; ) Uwaga i obiektyw skierowane były na tradycyjny japoński park krajobrazowy z wypielęgnowanymi drzewami i krzewami, wyspami, mostami i jeziorami, w których pływały żółwie, kamiennymi latarniami i pawilonem nad brzegiem stawu.
Shinjuku Gyoen jest też dobrą miejscówką w stolicy w okresie hanami, czyli „oglądania kwiatów”. Spośród 20 tysięcy drzew rosnących w parku 1,5 tys. to wiśnie. Zwyczaj hanami liczy sobie kilkaset lat. Początkowo obiektem podziwu były kwiaty moreli (śliwy) japońskiej, które zakwitają wcześniej niż wiśnie. Z czasem większą popularnością zaczęły cieszyć się kwiaty sakury postrzegane jako metafora życia – krótkotrwałego, ulotnego piękna.
Japończycy kochają przyrodę, a okres kwitnienia sakury to prawdziwe szaleństwo. Japońska Agencja Meteorologiczna co roku ogłasza prognozę kwitnienia dla poszczególnych regionów a media szczegółowo relacjonują przesuwanie się tzw. frontu sakury z południa na północ kraju. Ludzie tłumnie zapełniają parki, tereny świątyń czy zamków, a najlepsze miejsca trzeba rezerwować kilka godzin wcześniej. Świętowanie hanami trwa czasem do późnych godzin nocnych, bo w niektórych miejscach drzewa są specjalnie w tym celu oświetlane i organizowane imprezy towarzyszące.
Zanim kupiliśmy bilety lotnicze też zastanawialiśmy się czy celować w okres kwitnienia wiśni przypadający od końca marca na południu kraju do początku maja w najdalej wysuniętych na północ regionach (na Honsiu z reguły początek kwietnia) czy jednak w znacznie już cieplejszy i pewniejszy maj. Postawiliśmy na maj i nie żałujemy. Słońce, ok. 25 stopni, w końcu to wakacje ; )
Po przejściu kilku przecznic z cichego parku trafiliśmy do Kabukicho, czyli największej dzielnicy czerwonych latarni w Japonii. W tej części Shinjuku w pobliżu dworca kolejowego znajdują się liczne hotele miłości, kluby nocne, kina, bary, restauracje, salony gier pachinko i inne automaty. No i NEONY. Wszędzie!! Uznaliśmy, że musimy wrócić tu po zmierzchu, a tymczasem zrobiliśmy małe zakupy w markecie, rozsiedliśmy się na krawężniku i konsumując małe co nieco obserwowaliśmy tubylców ; )
Kilkaset metrów dalej Shinjuku pokazuje kolejne oblicze. Po drugiej stronie torów kolejowych znajduje się największa strefa biurowców w Tokio. Ale żeby tam się dostać najpierw trzeba przebrnąć przez stale napływające ze stacji kolejowej tłumy ludzi. Dworzec JR obsługuje największą liczbę pasażerów na świecie. Codziennie ponad 2 miliony! Tylko czemu mamy wrażenie, że akurat całe dwa miliony idzie teraz i do tego w stronę przeciwną niż my? ; )
Kiedy wreszcie udało nam się przedrzeć przez tłum próbowaliśmy wypatrzeć nasz cel – Tokyo Metropolitan Government Buildings. Z pozoru proste, bo dwie 243- metrowe wieże raczej trudno ukryć. A jednak. Shinjuku to największe w Tokio skupisko drapaczy chmur, więc z perspektywy ziemi widoczność jest mocno ograniczona. No nic, skoro jesteśmy w centrum biznesu i bankowości to przecież każdy z łatwością udzieli nam informacji. Dokoła prawie sami mężczyźni w garniturach, pytamy więc pierwszego o drogę. Uśmiecha się tylko i macha, że nie rozumie. To samo drugi, trzeci, czwarty… Wyciągam przewodnik i pokazuję zdjęcie, gdzie chcemy dojść. Ktoś wyciąga telefon, próbuje coś sprawdzić, ale bez skutku. Nie wierzymy co tu się dzieje. Próbuję złapać (dosłownie!) kolejną osobę, bo na mój widok facet zaczyna uciekać! Biegiem! Szok i niedowierzanie : D Widocznie pracownicy korporacji Sumitomo czy Nomury nie muszą mieć w CV znajomości angielskiego. Wchodzimy do marketu i od razu sprzedawca tłumaczy nam po angielsku dokładnie drogę. Arigato gozaimas : ) Z cenną informacją i zielonymi słodkimi bułkami możemy ruszać dalej.
Pomyśleć, że jeszcze w latach 60. XX w. prawo japońskie zabraniało budowania budynków wyższych niż 31 m dla zachowania bezpieczeństwa w razie trzęsienia ziemi. Obecnie w Tokio znajduje się 125 wieżowców o wysokości przekraczającej 150 m, z czego 23 ma co najmniej 200 metrów. Nam szczególnie spodobał się Mode Gakuen Cocoon Tower.
O Shinjuku mówi się, że to „nowe centrum” Tokio, bo właśnie tutaj swoją siedzibę ma zarząd prefektury. Główny budynek, czyli Tokyo Metropolitan Government Building no. 1 nazywany jest Tax Tower, bo kosztował podatników 1 mld USD.
Architektonicznie przypomina on gotycką katedrę z dwiema symetrycznymi wieżami, które wyrastają od 33. piętra (w sumie jest ich 45). Na obu wieżach, na wysokości 202 m stworzono tarasy widokowe. Wjazd jest bezpłatny, a widoki bezcenne.
Poczekaliśmy do zmierzchu i wróciliśmy do dzielnicy neonów, która teraz robiła jeszcze większe wrażenie. Wszędzie światła i hałas.
Wszedłem do jednego z salonów pachinko. Sam, bo dla Zuzi było tam stanowczo za głośno. Powiem więcej, dla normalnego człowieka jest tam za głośno : D Po pierwszym szoku będącego efektem kokafonii dźwięków naliczyłem ponad 25 rzędów błyszczących i migoczących lampkami LED automatów, a w każdym z nich po blisko 30 miejsc dla graczy. Miejsc wolnych brak. Co więcej, okazało się, że było to tylko jedno z kilku pięter tego salonu. Graczami byli zarówno młodzi ludzie, jak i mężczyźni po 50. w garniturach. Wszyscy wgapieni w swój automat, część paliła papierosy co jeszcze bardziej czyniło to miejsce trudnym do wytrzymania. Pomiędzy rzędami kursowała obsługa z pojemnikami wypełnionymi metalowymi kulkami. Pachinko jest w Japonii niezmiernie popularne. Gra polega na tym by jak największą ilością z zakupionych kulek trafić do otworu na środku planszy, przy czym steruje się wyłącznie siłą z jaką kulki wylatują następnie odbijając się o szereg przeszkód. Za trafienia dostaje się dodatkowe kulki. W centralnej części automatów wyświetlane są na ekranach jakieś fragmenty mangi. Ilość bodźców przekracza wszelkie normy. Wygrane kulki można wymienić na nagrody rzeczowe. Hazard w Japonii jest nielegalny, przez co nie ma nagród pieniężnych. Myk polega na tym, że w pobliżu salonu prowadzony jest zupełnie niezależny skup takich nagród rzeczowych. Dziwnym trafem skupione przedmioty trafiają ponownie do salonów pachinko ; )
Na koniec wieczoru podjechaliśmy metrem do innego symbolu japońskiej stolicy – Tokio Tower. Ukończona w 1958 r. wieża radiowo-telewizyjna o wysokości 333 m wzorowana jest na wieży Eiffla. Z tym że jest od niej wyższa o 13 m (zupełnie tego nie zauważyliśmy mając w pamięci paryski oryginał) i czerwona – to akurat rzuca się w oczy ; ) Na platformę widokową już nie wjeżdżaliśmy. Jedna dziennie wystarczy ; )
To miał być nasz ostatni pełny dzień w Tokio, ale jak się okazało nie był : )
J.
1 komentarzy
fajnie sie Was czyta.. szacun za podroz z dziecmi (tak malymi!) alez wy sie umeczycie ;)