Kilkukrotnie już przejeżdżając przez Ribeira Brava i wjeżdżając na autostradę wiodącą wzdłuż południowego wybrzeża Madery spoglądaliśmy na drogą prowadzącą w kierunku północnej strony wyspy. Miała ona w sobie coś pociągającego i tajemniczego. Spowita lekką mgłą niknęła gdzieś w oddali wijąc się pomiędzy zielonymi wzgórzami. Patrząc w tamtym kierunku na horyzoncie zawsze widoczne były ciemne chmury, nawet kiedy na południu cieszyliśmy się błękitem ponad głowami.
Nie inaczej było dzisiaj, kiedy chmury wisiały nad wąwozem. Nie kierowaliśmy się jednak bezpośrednio na północ. Najpierw chcieliśmy przejechać płaskowyż Paul de Serra by stamtąd dotrzeć na wybrzeże w Porto Moniz. Za miejscowością Serra de Agua zjechaliśmy na drogę ER110 i zaczęliśmy się wspinać na leżący 1 500 m n.p.m. płaskowyż podziwiając przy tym widoki, takie jak ten z winoroślami na tle stożkowatych szczytów skrytych częściowo w chmurach.
Jakież było nasze zdziwienie gdy w pewnym momencie na naszej trasie pojawił się szlaban. Czy przegapiliśmy jakiś znak informacyjny? A może to tylko chwilowe utrudnienie na czas usunięcia jakiegoś powalonego drzewa czy kamieni z drogi? Sądząc po ilości aut, które zawracały przed szlabanem raczej nie to pierwsze. Poszedłem więc do pobliskiego sklepu z pamiątkami przy punkcie widokowym z pytaniem o co chodzi i dowiedziałem się, że droga będzie nieprzejezdna jeszcze co najmniej kilka miesięcy, więc przynajmniej wyjaśniło się, że czekać nie warto ; )
Zawróciliśmy i skierowaliśmy się na północ do Sao Vincente. Stosunkiem głosów 1:1 jednomyślnie zrezygnowaliśmy ze zwiedzania głównej atrakcji w pobliżu miasta, czyli centrum wulkanologicznego (Grutas de São Vicente), gdzie wraz z przewodnikiem przejść można po jaskiniach i dowiedzieć się co nieco o budowie geologicznej wyspy. Mieliśmy zresztą ważniejsze rzeczy na głowie, bo pilnie musieliśmy znaleźć lodowego rożka o smaku truskawkowym. A kiedy nam się udało chcieliśmy już tylko gapić się na potężne fale rozbijające się o nabrzeże wciśniętego pomiędzy skały a ocean miasteczka.
Gdyby ktoś jednak zdecydował się na krótki spacer po Sao Vincete to ponoć warto zajrzeć do tutejszego kościoła, jak łatwo się domyśleć św. Wincentego, który jest patronem całej Portugalii oraz winiarzy : ) Bo właśnie te okolice słyną z upraw winorośli.
Jeszcze niedawno jedyną drogą z Sao Vincete do Porto Moniz była tzw. Północna Droga Nadbrzeżna (ER101), która stanowiła atrakcję samą w sobie. Wykuta w skale, wąska, biegnąca tuż nad urwiskiem bez jakichkolwiek zabezpieczeń, pełna kamieni, a do tego zalewana przez spływające z gór wodospady czy wysokie morskie fale. Pewnie więc wiele osób skutecznie zniechęciła od odwiedzenia tego fragmentu wyspy, bo powiedzieć że jazda tą trasą przyprawia o dreszczyk emocji, to jakby nic nie powiedzieć.
Sam nie wiem czy byłem bardziej rozczarowany, faktem że „stara droga” jest zamknięta czy jednak przeważała ulga że nie będziemy musieli jechać nad urwiskami a auto zaliczyć przymusowego mycia przejeżdżając przez jakiś wodospad. Nowa droga VE2 wiedzie bowiem tunelami i nie dostarcza użytkownikom takich wrażeń, ale i widoków. Coś za coś…
Seixal przywitało nas za to przepięknymi krajobrazami malowniczo położonych winnic, z owoców których produkuje się wytrawne, szlachetne gatunki madery. Warto zjechać również na wybrzeże, gdzie znajdują się plaże i naturalne baseny stworzone wspólnymi siłami żywiołów i człowieka. O wejściu do wody, widząc potężne fale rozbijające się o czarne, wulkaniczne skały nawet nie myśleliśmy. Uroku temu miejscu dodawał fakt, że przez zdecydowaną większość czasu byliśmy tam zupełnie sami. Nasza trójka, odgłosy fal i wymarzone miejsce do zabawy w chowanego ; )
Nie bez żalu, ale i z dużym apetytem na więcej z Seixal pojechaliśmy do Porto Moniz, które w okresie letnim jest jednym z głównych kurortów wyspy. Główną atrakcją miasteczka są przepięknie uformowane naturalne baseny skalne (Piscina Naturalis) wypełnione morską wodą. Z nich roztacza się widok na niewielkie wysepki skalne – Ilheu Mole. Z kolei nad basenami góruje budynek fortu, kiedyś służącego do obrony przed piratami, a obecnie ulokowano tam Aquario de Madeira z kilkoma zbiornikami, w których można oglądać okazy fauny i flory morskiej.
Gdyby nie nadciągające chmury może w końcu zdecydowalibyśmy się na kąpiel. Zamiast tego zjedliśmy w kroplach deszczu obiad – kulinarny endemit Madery, czyli pałasza z bananem ; ) Ja nadal uważam, że to fajne połączenie, a Domi że zupełnie nie pasujące, więc najlepiej spróbować samemu.
Porto Moniz miało być ostatnim punktem na naszej dzisiejszej trasie, ale zgodnie uznaliśmy że tak fantastyczny dzień trzeba skończyć mocnym akcentem i postanowiliśmy zrobić podejście nr 2 do oglądania zachodu słońca spod latarni morskiej w Ponta do Pargo. A to że w Porto Moniz akurat padało zupełnie nas nie zniechęciło. Wtajemniczeni mawiają, że na Maderze zawsze gdzieś świeci słońce. Dlaczego więc akurat nie na jej zachodnim krańcu? ; )
Ten odcinek drogi ER101 może nie jest tak ekstremalny, ale i tak obfituje w strome podjazdy i serpentyny z zakrętami o 180 stopni. Po osiągnięciu odpowiedniej wysokości jedziemy przez lasy wawrzynowe, które stopniowo ustępują zielonym terenom zagospodarowanym przez rolnictwo i przeznaczonych pod hodowlę krów.
Nazwa miejscowości Ponta do Pargo pochodzi od ryby Pargo licznie występującej na tutejszym wybrzeżu. Na miejscu szukamy kierunkowskazów wskazujących na farol, czyli latarnię morską usytuowaną na klifie na wysokości ok. 300 metrów n.p.m. Jeśli nie ma tłumów oczekujących na zachód słońca zaparkować można niemalże pod samą latarnią.
Niesamowite jest to wybrzeże Madery. Na wielu jego odcinkach ma się wrażenie jakby wyspa wyrastała z oceanu niczym Uluru, święta góra Aborygenów, ze swoimi stromymi, wysokimi zboczami, ponad otaczającą je równą jak stół półpustynię. Na miejscu byliśmy na tyle wcześnie, by móc spokojnie podziwiać majestatyczne klify oświetlone ostatnimi promieniami słońca, robiąc jednocześnie zakupy w sklepie z kamieniami spożywczym zaimprowizowanym na szybko przez Zuzię. A po zachodzie słońca czekaliśmy jeszcze chwilę na rozbłyśnięcie światła latarni. To był nasz sygnał by wracać do domu.
J.