Po krótkiej jeździe z Faliraki dotarliśmy pod mury Starego Miasta w Rodos, ale aby je zdobyć musieliśmy najpierw gdzieś zaparkować. Mimo wszystko poszło nam to chyba sprawniej niż Turkom, którzy przez kilkadziesiąt lat na przełomie XIV/XV w. próbowali (w końcu udanie) podbić miasto będące główną siedzibą zakonu joannitów. Zanim jednak na wyspie pojawili się joannici…
W V w. p.n.e. przywódcą Rodyjczyków został Dorieos, wojownik oraz wybitny sportowiec (3-krotny zwycięzca Igrzysk w pankriationie, stanowiącym połączenie zapasów i boksu), który przekonał trzy główne ośrodki wyspy do zjednoczenia. By żadne z miast nie zostało wyróżnione zaproponował budowę nowej stolicy wyspy, w której oczywiście jego ród będzie sprawował władzę. Źródła nie podają w jaki sposób przekonał pozostałych do swojego pomysłu i na ile użył zdolności w sportach walki, ale ostatecznie przeforsował on swoją wizję.
Miasto wraz z akropolem otoczone było potężnymi murami obronnymi, które biegły również wzdłuż wybrzeża, co sprawiało że Rodos było jednym z najlepiej ufortyfikowanych miast w czasach starożytnych. Stolica rozwijała się także dzięki korzystnemu usytuowaniu zapewniającemu dostęp aż do pięciu naturalnych portów, gdzie mogły zawijać statki niezależnie od typu czy warunków atmosferycznych. Najważniejszy był port wojenny (gdzie obecnie jest port Mandraki), doskonale ufortyfikowany i strzeżony. Pod karą śmierci nie miał tu wstępu żaden cudzoziemiec.
Mury miasta przetrwały kilka stuleci, aż zostały zniszczone przez Rzymian, którzy nie pozwolili na ich odbudowę. Wiadomo, żadne miasto nie mogło konkurować ze stolicą Cesarstwa. Odbudowy dokonali dopiero joannici w XIV-XVI w. a następnie Włosi w latach międzywojennych.
Zakon Joannitów, czyli w zasadzie Suwerenny Rycerski Zakon Szpitalników Św. Jana z Jerozolimy, z Rodos i z Malty powstał na fali pierwszych wypraw krzyżowych. Po upadku Królestwa Jerozolimskiego zakon przeniósł się razem z templariuszami na Cypr. Po likwidacji zakonu templariuszy papież przekazał większość ich dóbr i ziem joannitom. Zdobywszy odpowiednie środki joannici zorganizowali najazd na Rodos będące formalnie pod zwierzchnictwem Bizancjum. Rycerze zajęli wyspę i stworzyli na jej terenie sprawnie zarządzane państwo zakonne. Przyjęli też wówczas nazwę Kawalerów Rodyjskich, przesiedli się z koni na okręty, a ich państwo stało się lokalną potęgą morską, kontrolującą handel we wschodniej części Morza Śródziemnego. Po zdobyciu Rodos przez Turków przenieśli się oni na Maltę.
To właśnie joannici pozostawili na wyspie wiele śladów, co najbardziej widoczne jest w stolicy wyspy. Otoczone murami Stare Miasto przenosi nas w czasie do Średniowiecza. Kamienne budynki i wąskie brukowane uliczki przemierzane przez rzesze ludzi uzbrojonych w aparaty fotograficzne znalazły się na liście dziedzictwa UNESCO.
Zanim jednak znaleźliśmy się w obrębie Starego Miasta szliśmy wzdłuż wybrzeża podziwiając potężne mury, trzy bizantyjskie wiatraki i basztę św. Mikołaja strzegącą wejścia do portu Mandraki oraz zachwycając się po raz kolejny barwami morza. Pomimo wczesnej pory z każdą chwilą robiło się coraz goręcej. Postanowiliśmy więc poszukać trochę cienia za murami.
Na teren Starego Miasta wejść można jedną z jedenastu bram. My wybraliśmy Bramę Wolności (ta akurat jako jedna z czterech nie została wzniesiona przez joannitów) wiodącą na Plac Simi, przy którym znajdują się ruiny starożytnej świątyni Afrodyty. Pozostałości te są jednym z nielicznych antycznych zabytków położonych w obrębie Starego Miasta.
Idąc dalej podziwiamy zabytkowe budynki pełniące niegdyś funkcje szpitala czy rezydencji oraz ciekawą aczkolwiek nieczynną fontannę przy placu Argirokastrou (Srebrny Zamek), która w przeszłości była chrzcielnicą w jednym z kościołów na wyspie. Krótka sesja fotograficzna i ruszamy dalej przechodząc pod łukiem o grubości kilku metrów by wejść na Plan Muzealny. Skręcamy w prawo wspinając się, lekko wznoszącą się, ulicą Rycerską wiodącą do Pałacu Wielkich Mistrzów. Ulica została wybrukowana w czasach Bizancjum. Wszystko sprawia wrażenie autentycznego, przeniesionego w czasie. No może poza skuterami, które mijają nas od czasu do czasu. Znacznie częściej mijają nas jednak schodzące już od strony Pałacu zorganizowane grupy wycieczkowe psujące nieco ujęcia. Nie szkodzi, jest fantastycznie. Już wiemy, że pomimo wysokich oczekiwań co do dzisiejszego dnia nie będziemy zawiedzeni.
Wzdłuż ulicy stoją dawne siedziby poszczególnych języków zakonu, tak zwane oberże. Członkowie zakonu pochodzili z wielu państw Europy a podzieleni byli na osiem grup narodowościowo-terytorialnych, zwanych właśnie językami (mowami). Były to Prowansja, Owernia, Francja, Anglia, Włochy, Niemcy, Aragonia i Kastylia. Każdy język strzegł przypisanej części murów.
Pałac Wielkich Mistrzów to twierdza wewnątrz miasta-fortecy. Jako niegdyś aktywny miłośnik gier strategicznych byłem zachwycony, a przed oczami znowu miałem bitwy z Heroes of Might and Magic. Wnętrz nie zwiedzaliśmy, ale dłuższą chwilę spędziliśmy na dziedzińcu podziwiając tę potężną, a jednocześnie dzięki okrągłym wieżom sprawiającą wrażenie jakby lekkiej, budowlę. Warto przy tym dodać, że Pałac został częściowo odrestaurowany przez faszystowskie władze włoskie, ponieważ miała to być letnia rezydencja Mussoliniego.
Zmęczona wrażeniami Zuz zasnęła a my klucząc zaułkami zeszliśmy ponownie do Placu Muzealnego. Już w komplecie zaczęliśmy poszukiwania karczmy, znaczy restauracji. Świadomi, że trudno będzie tu znaleźć niekomercyjną miejscówkę a knajpy w zdecydowanej większości nastawione są na turystów postanowiliśmy nie tracić za wiele czasu na wybór lokalu, zjeść i ruszać dalej w podróż w czasie i przestrzeni. Na szczęście wybraliśmy całkiem w porządku tawernę Sarris.
Odzyskawszy siły skierowaliśmy się pod Bramę Morską z dwiema potężnymi okrągłymi wieżami i ozdobioną płaskorzeźbami. Zdecydowanie najciekawsza brama, z tych które widzieliśmy. Następnie chwilę spędziliśmy na ładnym placu Hipokratesa z gotycką fontanną pośrodku, jednak pora obiadowa oznaczała wzmożoną aktywność naganiaczy zapraszających nas do licznych knajpek wokół placu. Pogoniliśmy więc jeszcze parę gołębi (w zasadzie to Zuz goniła gołębie a ja ją, przy czym jej to szło lepiej) i ruszyliśmy dalej.
Już bez przewodnika postanowiliśmy zagubić się w klimatycznych uliczkach Rodos, z dala od turystycznego zgiełku. Było to prostsze niż sądziliśmy, a widoki nie gorsze niż te w zatłoczonych częściach miasta. Chodziliśmy, biegaliśmy, siadaliśmy i zawracaliśmy za naszą małą przewodniczką, która przyśpieszała na widok kotów. Niestety dla niej, koty też przyśpieszały. Przyjemnie tak błądzić nie idąc od zabytku do zabytku, tylko tak po prostu cieszyć się tym co dokoła i małymi odkryciami.
Odkryciem był na przykład mrożony jogurt, jaki kupiliśmy zamiast lodów. Siedliśmy sobie nieopodal na ulicy, widząc że właściciel nas obserwuje i macha od czasu do czasu do Zuz, która jednak jest zbyt pochłonięta konsumpcją by odpowiadać na takie zaczepki. Właściciel nie dawał za wygraną i kiedy skończyliśmy, w prezencie dostaliśmy jeszcze po porcji w wersji czekoladowej. A miało być zdrowo ; ) On za to dostał w prezencie uśmiechy od naszej trójki. Chyba największy ode mnie, ale nie jestem pewien czy o to mu chodziło :)
Idąc dalej ponownie znaleźliśmy się na Placu Hipokratesa, gdzie tym razem było już znaczniej spokojniej Z knajpek leciała muzyka, w tym Me gusta tu Manu Chao. Zasłuchani siedzieliśmy na schodach w przyjemnym popołudniowym słońcu. Zuz jednak zaniepokojona porcją dodatkowych kalorii z czekoladowego prezentu namówiła tatę na bieganie po schodach w górę i dół, i tak kilka razy. Mama, która o linię dbać nie musi mogła sobie nadal siedzieć spokojnie.
Po tym odpoczynku(?) ruszyliśmy w górę ulicą Sokratesa w kierunku Meczetu Sulejmana. Im bliżej było meczetu, tym widoki coraz bardziej przypomniały nam stambulskie bazary. Nieopodal meczetu wnosi się także ciekawa Wieża Zegarowa.
Okazało się, że w ten sposób ponownie znaleźliśmy się koło Pałacu Wielkich Mistrzów, który w popołudniowych promieniach słońca prezentował się jeszcze lepiej niż rano. To samo dotyczy też ulicy Rycerskiej, której nie przemierzały już pielgrzymki turystów. Tę krótką podróż w czasie zakończyliśmy wychodząc ze Starego Miasta przez Bramę Morską i ponownie idąc wzdłuż wybrzeża skierowaliśmy się do naszych koni…, stop, to znaczy Micry.
To był piękny dzień.
J.