Potrawy kuchni indyjskiej serwowane na śniadania niezmiennie nas zaskakiwały i wprawiały w dobry nastrój. Choć może trochę szkoda, że nie było to coś typowo lokalnego, arabskiego, to z drugiej strony biorąc pod uwagę liczbę imigrantów z subkontynentu indyjskiego może to już jest nieoficjalna kuchnia Dubaju? ; ) Tak czy inaczej pyszne na tyle by zamarzyć o wyprawie do Indii. A przecież w nocy lecimy do Japonii a Dubaj to miał być taka przystawka. Przystawka, po której można by w pełni usatysfakcjonowanym wrócić do domu. Nas czeka jednak jeszcze jeden dubajski aperitif, a potem japońska uczta : )
Tym razem metrem (udało się dojść pieszo ; )) pojechaliśmy aż na Dubai Marina. Aż, bo to 30 km. Wczoraj z wysokości tarasu widokowego Burj Khalifa widzieliśmy skupisko wieżowców, którego dotąd nie poznaliśmy. Przez moment zastanawialiśmy się czy to aby nie Abu Dhabi? ale to jednak zbyt daleko. Dzisiaj zagadka się rozwiązała. Podjeżdżamy bliżej dubajskim tramwajem (ten sam bilet co na metro). Nad sztucznym kanałem połączonym z obu stron z wodami Zatoki Perskiej w cieniu kilkudziesięciu wieżowców zacumowane są łodzie i jachty. Tutaj znajdują się m.in. Princess Tower i 23 Marina, czyli budynki numer 2 i 3 na liście najwyższych wieżowców Dubaju.
Żar leje się z nieba. Dochodzimy do The Walk, czyli niespełna 2-kilometrowej promenady wzdłuż Jumeirah Beach Residence. JBR to projekt, na który składa się pand 40 wieżowców -apartamentowców i 5 hoteli, mogących pomieścić łącznie kilkanaście tysięcy osób. Wypełniony wieczorami ludźmi i luksusowymi autami The Walk jest teraz wyludniony. Chłodzimy się lodami i mrożoną kawą nie wierząc naszym oczom. Ktoś postanowił sobie pobiegać…
Idąc do końca promenady dochodzimy do pięknej plaży. Przed nami woda, za nami szereg wieżowców, a na plaży wielbłąd. Nie możemy sobie odmówić pierwszej w życiu przejażdżki, jest wysoko ; )
Świadomi, że to być może ostatnia okazja podczas tych wakacji urządzamy sobie krótki plażing. Do wody wchodzi się prawie jak do wanny pełnej ciepłej wody, żadnego szoku temperaturowego : ) Mimo to z perspektywy wody upał był już nam niestraszny i mogliśmy delektować się widokami.
Kiedy zbliżała się pora obiadowa nasze żołądki dały sygnał, że wolałyby jednak coś bardziej konkretego do delektowania : ) Na szczęście mieliśmy już wybraną restaurację Jedoudna serwującą dania kuchni libańskiej. Na to stole pojawiły się więc: marynowane oliwki i papryczki pepperoni, baba ghanoush (pasta z pieczonego bakłażana z pastą tahini, pomidorami, cebulą, czosnkiem i sokiem z cytryny), arayes (chlebki pita nadziewane pikantną mieloną jagnięciną i opiekane na grillu) i kebab entabli (szaszłyki z mielonej jagnięciny podane na pikantnym sosie z chilli i tymianku). Może to było wreszcie jedzenie lokalne, a na pewno smaczne i w przyzwoitych cenach ; ) Czego nie daliśmy rady zjeść zapakowano nam i ruszyliśmy w kierunku tramwaju.
Skoro wszystko musi być NAJ to i tramwaj. Wg nas to najwolniejszy tramwaj na świecie : D Może z założenia to miała być taka platforma hop on – hop off na szynach? : D W każdym razie była już 19, za kilka godzin wylot do Tokio, a my wleczemy się 7 przystanków w kierunku sztucznej wyspy Palm Jumeirah. Wysiadając na przystanku o tej samej nazwie okazało się, że do stacji kolejki jednotorowej kursującej przez wyspę idzie się kolejne 10 min przez podziemne parkingi. Bilet na metro nie obowiązuje. Niestety w międzyczasie zapadł zmrok więc jadąc kolejką po „pniu palmy” mieliśmy mocno ograniczoną widoczność. Widzieliśmy jednak, że suniemy po torze zawieszonym kilkanaście metrów nad ziemią. Nie jest to żaden wiadukt z barierami, po prostu specjalny tor : ) A w dole osiedle domków z prywatnymi plażami.
Palma Jumeirah jest najmniejszą z 3 projektów wysp palmowych realizowanych w Dubaju. Mimo to ma wymiary 5 x 5 km a długość jej linii brzegowej to 78 km (co podwoiło długość linii brzegowej Dubaju). Wyspa składa się z pnia, korony utworzonej z 16 liści oraz długiego na 11 kilometrów falochronu w kształcie półksiężyca. Na jej końcu znajduje się luksusowy hotel Atlantis the Palm, którego nazwa nawiązuje do mitycznej Atlantydy.
Jednak prawdziwe atrakcje zaczynają się prawdopodobnie dopiero wewnątrz. Park wodny z olbrzymią piramidą, z której wraz z wodami wodospadu wpadamy do podwodnego tunelu i stajemy oko w oko z rekinami. Pod hotelem stworzono również system podwodnych komnat i korytarzy (zatopiona Atlantyda), które zamieszkiwane są przez przeróżne gatunku fauny morskiej. Tego wszystkiego niestety nie widzimy, spacerujemy „jedynie” wzdłuż hotelu rodem z Baśni z 1001 nocy robiąc parę fotek ; )
Z uśpioną Zuzią zaczęła się droga powrotna do hotelu. Uciekła nam kolejka a na kolejną musieliśmy czekać prawie pół godziny. Potem marsz na tramwaj, który w tę stronę jechał równie wolno. Następnie metro, niby szybko, ale daleko więc kolejna godzina. W hotelu byliśmy po 22, mieliśmy więc 2 godziny na pakowanie, kolację, prysznic i pranie (pralka z suszarką to świetna sprawa). O północy byliśmy gotowi ruszać znowu w drogę : )
J.