Zanim spojrzeliśmy na Camara de Lobos z miejsca, skąd czynił to brytyjski premier Winston Churchill, wjechaliśmy na punkt widokowy Pico da Torre górujący nad zatoką i miastem. Wzgórza, bananowce i ocean. Tylko tyle i aż tyle : )
W samym Camara de Lobos, drugim co do wielkości mieście Madery, lista rzeczy do zobaczenia też jest krótka. Jednak nie liczy się ilość a jakość, którą docenił m.in. brytyjski premier, uwieczniając na płótnie malowniczą zatokę pełną kolorowych łodzi rybackich. Informuje o tym pamiątkowa tablica umieszczona na tarasie widokowym znajdującym się ponad zatoką.
Zdecydowanie było już po połowach, bo cała plaża zajęta była przez łodzie. Niestety, pocztówkowego widoku suszących się na sznurach ryb nie zobaczyliśmy. Może dzisiejszy połów nie był udany…? Co gorsza, problemy żołądkowe Domi sprawiły, że nie spróbowaliśmy też świeżej ryby w żadnej z wielu tutejszych restauracji.
Z Camara de Lobos wywodzi się popularna na Maderze poncha, czyli drink składający się tradycyjnie z rumu aguardente, soku z cytryny i miodu pszczelego. A więc z naturalnych produktów wzmacniająco-rozgrzewających, stąd jako środek profilaktyczny chroniący przed przeziębieniem czy grypą była wypijana przez rybaków przed wpłynięciem na ocean ; ) Obecnie przygotowywana częściej ze świeżo wyciśniętym sokiem z pomarańczy lub w zupełnie innej wersji owocowej np. z marakują. Maderczycy twierdzą, że brazylijska caipirinha pochodzi właśnie od ich ponchy.
Kilka kilometrów od Camara de Lobos znajduje się jeden z najwyższych klifów w Europie Cabo Girao wystający ponad poziom wody na wysokość ok. 580 m. Dla naszej Ibizy oznaczało to nie lada wyzwanie, pokonać prawie 600 m przewyższenia na dystansie kilku kilometrów pechowo trafiając jeszcze na autobus przed nami. Na Maderze trzeba być gotowym na takie podjazdy, za to widoki rekompensują wszystko z nawiązką.
Na szczycie klifu zbudowano platformę widokową, której dodatkową atrakcją jest przeszklona podłoga. Większości instynkt nakazuje sprawdzić solidność konstrukcji przed postawieniem pierwszego kroku. Wbrew logice, jakby nie widząc innych osób, spragnionych widoków, swobodnie już stąpających po grubym szkle. Zresztą są i tacy, którzy wolą pozostać na bardziej znajomym gruncie. Co innego Zuzia, która nieświadoma wysokości od razu położyła się na podłodze i z zaciekawieniem patrzyła w dół.
Cabo Girao to jedno z miejsc, które trzeba zobaczyć by pokochać Maderę. Widoki zachwycają, bezkresny ocean, strome zbocza klifów a w dole… poletka uprawianie przez tutejszych rolników. Po zaledwie dwóch dniach na wyspie zdążyliśmy zauważyć, że na bardziej słonecznym południu każda przestrzeń jest na tyle cenna, że warta trudu by przystosować ją pod uprawę.
Dawniej dostęp do upraw położonych na skrawku lądu zwanym Fajãs do Cabo Girao pomiędzy klifem a wodą możliwy był jedynie od strony oceanu. Obecnie zamiast łodzi wystarczy krótka jazda niemalże pionowo w dół kolejką linową Teleferico Rancho. Stacja kolejki znajduje się w drodze na szczyt, łatwo ją przeoczyć bo nie jest jakoś szczególnie wyeksponowana.
Z Cabo Girao jedziemy do Ribeira Brava, miejscowości której nazwa oznacza „dziki strumień”. W mieście zwraca uwagę kościół Sao Bento z wieżą pomalowaną w granatowo-białą szachownicę. Wzdłuż plaży ciągnie się szeroki deptak, którym można pospacerować po obiedzie czy kolacji w jednej z knajpek zajmujących znaczną część sporego placu. Żeby Domi było mniej przykro zjadłem bardzo przeciętny obiad, którego nie warto wspominać : D Piękny był za to zachód słońca, który podziwialiśmy siedząc na plaży.
J.
2 komentarzy
No genialne te zdjęcia, będę malować,
czekamy na efekty :)