Jak prawie nie doszliśmy pod lodowiec Chalaadi

Mgły spowijające Mestię i jej średniowieczne kamienne wieże powoli podnosiły się. Po nocnej nawałnicy z kulkami gradu wielkości monety jednozłotowej nie było śladu. No może poza brakiem prądu w hotelu. To nic, najważniejsze że wbrew prognozom, które od kilku dni spędzały nam sen z powiek, nie zanosiło się na deszcz. Kamień z serca, bo trekkingi po Swanetii miałyby być taką wisienką na torcie (a może raczej na chaczapuri) podczas naszej gruzińskiej wyprawy.

Pozostało jeszcze przywrócić do życia naszego Nissana, a raczej jego rozładowany akumulator. Na szczęście o to, zgodnie z obietnicą, zatroszczył się niezawodny Giorgi, który zanim jeszcze dziewczyny na dobre wstały załatwił kable rozruchowe. Nic więc nie stało na przeszkodzie by po śniadaniu ruszyć pod lodowiec Chalaadi spływający ze stoków jednego z najwyższych szczytów Gruzji – Uszby.

Tras trekingowych w Swanetii wystarczyłoby pewnie i na kilka tygodni. Nam z całego planu wyjazdu udało się wygospodarować dwa pełne dni na górskie wędrówki, więc wybór był trudny. Do tego musieliśmy realnie ocenić nasze możliwości ; )

Lodowiec Chalaadi wydawał się opcją optymalną. Trasa szacowana łącznie na 6-7 godzin z czego 4 h można zaoszczędzić podjeżdżając autem. A poza tym jak często zdarza się wejść latem na lodowiec? Nam się jeszcze nie zdarzyło, bo też rzadko lodowce schodzą tak nisko jak tutaj, czyli nawet poniżej poziomu 2 500 m n.p.m.

Trasę na lodowiec można pokonać pieszo startując z centrum Mestii i kierując się w stronę lotniska królowej Tamary. Najpierw mamy ok. 4 km odcinek asfaltowej drogi, która kończy się za lotniskiem i zamienia w szutrową drogę biegnącą dnem doliny (kolejne 6 km). My ten odcinek przejechaliśmy autem, ale nawet wędrującym bez dzieci radzilibyśmy zrobić to samo. Piechotą trasa zajęłaby ze 2 godziny (w jedną stronę), które warto spędzić inaczej niż będąc mijanym przez pędzące samochody terenowe zostawiające za sobą nierzadko tumany kurzu.

Dojechać można aż do rozpiętego nad rwącą rzeką mostu. Mostu wątpliwej jakości, stąpając po którym można poczuć się niczym Indiana Jones uciekający przed uzbrojonymi zbirami, który nie ma wyjścia i zamiast od razu rzucić się w przepaść na pewną śmierć gra w rosyjską ruletkę z kolejnymi szczeblami : ) Można tak do tego podejść. A można też iść z przerażeniem oczach, co ja po wczorajszych zmaganiach z drabinami, szanuję : D

Stąd pod czoło lodowca Chalaadi mieliśmy iść godzinę. Daleko jednak nie uszliśmy, a na naszej drodze stanęło dwóch strażników (z karabinami zresztą) i na ile udało nam się porozumieć po rosyjsku, powiedzieli że po nocnej ulewie rzeka wystąpiła z koryta i zabrała odcinek ścieżki, więc pod lodowiec nie dojdziemy. W ogóle nigdzie nie dojdziemy i powinniśmy zawrócić.

Strażnicy poszli szlakiem, a my siedliśmy na kamieniu zrezygnowani, bo jakie mamy gwarancje, że na innych szlakach sytuacja nie będzie wyglądać podobnie. Co robić, gdzie jechać? Tak siedząc widzieliśmy, że kolejne osoby idą pomimo naszych ostrzeżeń, łącznie z rodziną z trójką maluchów. No to my też idziemy! Ile uda się zobaczyć, tyle się uda i tak nic lepszego nie przychodzi nam do głowy.

Większość szlaku biegnie lasem, a ścieżka łagodnie wznosi się i opada. Pytamy każdego wracającego jak wygląda sytuacja. Po angielsku, po rosyjsku a najczęściej po polsku, bo rodaków tu nie brakuje. Relacje mocno zróżnicowane, od „wracajcie, nie ma po co iść, nie przejdziecie” do „jest ciężko, ale jak macie odwagę to dacie radę, tylko nie wchodźcie na sam lodowiec bo nas tam złapała lawina błotno-lodowa” wskazując na potwierdzenie ubłocone od stóp po pachy ubrania.

W końcu dotarliśmy do miejsca, gdzie zamiast ścieżki z impetem przelewała się wzburzona woda. Zosia akurat zasnęła, więc powiedziałem, że idę na chwilę się rozejrzeć jak to wygląda i jakie mamy szanse. Trzymając się gałęzi i kamieni wspiąłem się mozolnie, próbując obejść rozlewisko. Kiedy wreszcie to mi się udało uznałem, że nie będziemy ryzykować wejścia wspólnie, no ale skoro już jestem po drugiej stronie to może chociaż rzucę okiem na ten lodowiec?

Po chwili udało mi się dogonić grupkę Polaków, do której dołączył też znajomy już z widzenia Jordańczyk. On także powiedział rodzinie, że zaraz wraca. Faceci ; ) Już miałem trochę wyrzuty sumienia a kiedy uświadomiłem sobie, że zabrałem plecak a w nim zapas wody, jedzenia, pampersów i kluczyki od auta to wiedziałem że tylko dobre zdjęcia mogą mnie uratować : D

Ostatni odcinek to otwarta dolina, gdzie wreszcie roztaczają się wspaniałe, górskie widoki. No i gdzieniegdzie leżą bryły lodu a sam lodowiec widać na przeciwległym końcu doliny. Podeszliśmy na tyle blisko, na ile było to bezpieczne nie chcąc ryzykować bliskiego spotkania z lawiną. Zresztą znajomi strażnicy już tu byli i nawet zapytali, co zrobiłem z rodziną ; ) Niestety Uszba (4 710 m n.p.m.), zwana kaukaską wiedźmą skryta była w chmurach. W gruzińskiej części pasma Kaukazu wyższe są tylko Szchara (najwyższy szczyt Gruzji – 5 201 m n.p.m.) i Tetnuldi (4 858 m n.p.m.).

Kiedy wracałem okazało się, że rzeka zdążyła się znacznie cofnąć i obejście nie stanowiło już aż tak wielkiego problemu. Dziewczyny były w wyjątkowo dobrych humorach i bawiły się w najlepsze, więc rzuciłem: to może pójdziemy pod lodowiec razem, jeszcze nie jest za późno? No i poszliśmy : ) A dla Zuzi im więcej kamieni, zwisających gałęzi i przeszkód do wdrapywania, tym ciekawiej, więc całą trasę przeszła sama : ) Na więcej tego dnia już nie wystarczyło czasu…

Charakterystyczną sylwetkę Uszby składającą się z dwóch stożków, porównywanych do Matterhornu, rozdzielonych głęboką przełęczą zobaczyliśmy dopiero dwa dni później, gdy przed odjazdem z Mestii zaplanowaliśmy wjazd wyciągiem krzesełkowym na górę Zuruldi. Wyciąg stanowi część ośrodka narciarskiego Hatsvali. Wjazd polecamy każdemu. A dla kogoś kto nie chce / nie może / nie ma czasu na górskie wędrówki to punkt obowiązkowy, bo lepszej miejscówki na podziwianie panoramy Kaukazu nie znajdzie. Warunek jest jeden. Dobra pogoda. Bo przy złej wyciąg nie działa, a i o widoki trudno ; ) Żeby tu dotrzeć trzeba z centrum Mestii kierować się w stronę Muzeum Etnograficznego (droga w kierunku Ushguli) i po jego minięciu, kilkaset metrów dalej na rozwidleniu odbić w prawo. Dolna stacja położona jest na wysokości 1 865 m n.p.m., a górna na 2 347 m n.p.m. Sam wjazd trwał około 10 minut, niby nic, a jednak dla Zosi która nie lubi być zbyt długo bez ruchu, to jakby wieczność. No cóż, na filmikach będzie podkład muzyczny ; )

Na górze znajduje się schronisko z tarasem widokowym i restauracją. Stąd prowadzi też ścieżka na kolejny punkt widokowy przy jakiejś stacji meteo tam już jednak nie dotarliśmy.

J.