Kachetia – kraina wina, monastyrów i romantycznego Signagi

Znane powiedzenie głosi „Kto nie zna Kachetii, nie zna Gruzji”. Region ten, którego sercem jest równina Alazani, to winnice. A wino jest elementem gruzińskiej tożsamości narodowej, na jego cześć śpiewane są pieśni a w klasztorach uwiecznia się ten szlachetny trunek na malowidłach ściennych.

Jednak Kachetia ma do zaoferowania jeszcze więcej. Malownicze pustkowia wokół klasztoru Dawid Garedża czy trudno dostępny Park Narodowy Waszlowani, romantyczne miasteczko Signagi, majestatyczną jak na gruzińskie warunki katedrę Alawerdi czy położone jakby poza głównym szlakiem stare monastyry w Gremi i Nekresi. Nic dziwnego, że Kachetia to najchętniej, obok Swanetii, odwiedzana część Gruzji.

Teraz przydałaby się jakaś krótka przerwa na reklamę, by każdy mógł wyjść po kieliszek wina ; ) Jesteśmy w komplecie? No to Gaumardżos! jak mawiają Gruzini wieńcząc toasty, które w tym kraju urastają do rangi sztuki.

Signagi – miasto miłości

W Signagi można przez chwilę odnieść wrażenie, że to nie Gruzja a jedno z toskańskich, kamiennych miasteczek. Zadbane, brukowane uliczki, ceglane dachy, na pierwszy rzut oka widać, że miasto w niedalekiej przeszłości poddane było gruntownej renowacji. O tym jak wiele się zmieniło trzeba by pytać jego mieszkańców.

Pozostały charakterystyczne dla Gruzji ozdobne drewniane balkony wieńczące wyremontowane kamienice. Nie ma sypiących się budynków podpartych stalowymi konstrukcjami jak w starej części Tbilisi. Na szczęście nie powstały też żadne futurystyczne budowle architektów z przyszłości. Wąskimi i stromymi uliczkami, pomiędzy stoiskami z rękodziełem czy kolorową czurchchelą, powoli spacerują turyści i zakochane pary, które przyjechały do „miasta miłości”. Skąd takie określenie? Nie słyszeliśmy by z Signagi wiązała się jakaś legenda o (nie)szczęśliwej miłości, więc jest to pewnie wyłącznie sprytny zabieg specjalistów od marketingu. Trzeba jednak przyznać, że malownicze położenie na wzgórzu, fotogeniczne uliczki i nieco senna atmosfera miasteczka, sprawiają, że promocja miasta wśród młodego pokolenia Gruzinów pod hasłem idealnego miejsce zawarcia związku małżeńskiego czy romantycznego pobytu nie jest pozbawiona sensu.

Jest tu sporo restauracji, knajpek, winiarni. Jednak znowu, w przeciwieństwie do Tbilisi zamiast dusznej piwnicy najlepiej wybrać stolik na tarasie, z którego roztacza się widok na rozległą równinę Alazani, krainę winem płynącą i górami Kaukazu, które z tej perspektywy wyglądają jak chmury.

Muszę się do czegoś przyznać. Pisząc o Signagi wypiłem kieliszek wina. A może nawet dwa. Domi czytając przedpremierową wersję stwierdziła, że chyba raczej o jeden za dużo, bo niby lekko przesadziłem. Jej zdaniem romantyczna uliczka była jedna, restauracji najwyżej kilka, a porównanie do Toskanii to już w ogóle przegięcie. Jaki płynie stąd wniosek? Skoro jesteście w Kachetii, światowej kolebce winiarstwa to pijcie wino ;) Percepcja świata od razu się poprawia ; ) Tylko jak tu blogerom wierzyć…

Nasz pobyt w Signagi nie zaczął się jednak dobrze. Popijając wino pomiędzy kolejnymi chinkali i przystawką z bakłażana i orzechów włoskich próbowałem na nowo ułożyć jakiś plan na najbliższe dni w zależności od rozwoju sytuacji. Przy stoliku siedziała ze mną tylko Zuzia. W tym czasie Domi i Zosia regenerowały siły po nocnym ataku grypy żołądkowej. Z listy wypadły więc kolejne miejsca…

Zawsze ciężko przychodzi mi pogodzenie się ze zmianą planów spowodowaną okolicznościami przyrody. Staram się z wyjazdu wycisnąć ile się da. Jednak czasem trzeba odpuścić. Na szczęście po tygodniu dość intensywnego zwiedzania, łatwiej mi to przyszło „wykreślanie z listy”. Z planu wypadły monastyry Nekresi i Gremi oraz miasteczko Kwareli znane m.in. z produkcji wina Kindzmarauli i tuneli niegdyś używanych przez wojsko a obecnie zaadaptowanych na piwnice z winem. Mam nadzieję, że moje życie zbyt na tym nie straciło ; )

Dawida Garedży odpuścić jednak nie mogłem, więc ostatecznie wybrałem tam się sam, o czym już pisałem tutaj. Po powrocie dziewczyny już czekały na mnie w gotowości by ruszyć na miasto. Chyba czuły się już naprawdę dobrze, sądząc po tym że Domi rozglądała się za jedzeniem i dopytywała o lokalne targi, a Zosia wspinała się na wszystko co popadnie. A w Signagi jest gdzie się wspinać.

Signagi słynie ze swoich imponujących fortyfikacji. W XVIII wieku dla ochrony miasta przed najazdami (głównie plemion kaukaskich z Dagestanu) powstała twierdza wraz kilkoma kilometrami murów oraz 23 wieżami obronnymi. Główna brama chroniona przez dwie wieże obronne znajduje się w pobliżu charakterystycznego punktu w panoramie miasteczka – monastyru św. Jerzego. Za nią rozpoczyna się krótki szlak turystyczny, kawałek dalej można wejść na mury i baszty by podziwiać niesamowite widoki równiny Alazani. Tego Domi nie kwestionuje ; )

Wieczorem podczas kolacji, dla odmiany to ja i Zuzia zaczęliśmy się gorzej czuć. Ja jeszcze podjąłem desperacką próbę walki z niewidzialnym wrogiem pijąc czaczę. Nie wiem co gorsze, czacza czy to co nastąpiło godzinę później… : P Ani jednego ani drugiego wolałbym nie powtarzać.

Rano tak czy inaczej trzeba było jechać dalej. W przeciwieństwie do czaczy, placuszków z domową konfiturą i owsianki przygotowanej na śniadanie przez naszą gospodynię nie mogłem sobie przed drogą odmówić.

Zamieszkać w winnicy

W dolinie Alazani na każdym kroku widać tabliczki z napisem wine route zapraszające na zwiedzanie winnic i degustację. Trudno pogodzić jazdę i degustowanie. Postawiliśmy więc na inną opcję i po prostu postanowiliśmy zamieszkać w jednej z winnic – Schuchmann Wines Chateau & Spa.

Winiarnia ta pierwotnie działająca pod nazwą Vinoterra została założona w 2002 r. przez grupę gruzińskich winiarzy i inwestorów. W 2008 r. winiarnię wraz z winnicami w Napareuli, Kisischewi i Shilda nabył Niemiec – Burkhard Schuchmann.

Posiadłość położona jest z dala od głównej drogi, w spokojnej okolicy wioski Kisischewi, z pięknymi widokami na Kaukaz. Wyróżnia się stylowymi, ceglanymi zabudowaniami, które przywołują na myśl piwnice z winem. Odpoczywać można na tarasie jedząc pyszny posiłek z tutejszej restauracji, orzeźwiając się w basenie (a tutejsze temperatury zachęcają do kąpieli), spacerując po winnicy, grając w mini golfa, korzystając z jednego z zabiegów oferowanych przez spa czy wreszcie degustując tutejsze wino uprzednio uczestnicząc w krótkiej wycieczce po winiarni.

Wreszcie również nadarzyła się okazja by spróbować wina z kwewri. Niemal 90% produkowanego przez Schuchmann’a wina wytwarzana jest w sposób „europejski” w nowoczesnych liniach technologicznych sprowadzonych ze Starego Kontynentu. Jednak nadal część win wytwarzana jest w tradycyjny sposób. A gruzińska technika produkcji wina wpisana została nawet na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Więcej o tradycjach winiarskich Gruzji pisaliśmy tutaj.

Telawi – stolica Kachetii

Po dniu spędzonym w winnicach Schuchmanna ruszyliśmy w dalszą drogę. Kolejnym punktem na trasie było Telawi. Główne miasto wschodniej Gruzji, a w przeszłości stolica królestwa Kachetii. Największą atrakcją miasta jest dobrze zachowany kompleks zamkowy Batonisciche (byliśmy akurat w poniedziałek, więc jak wiele atrakcji w Gruzji zamek był zamknięty) z pałacem w stylu perskim wzniesionym za czasów panowania króla Herakliusza II. Władca ten przyczynił się istotnie do rozwoju miasta, stąd jego pomnik vis a vis bramy prowadzącej za mury zamkowe. Telawi na pewno nie jest tak urokliwe jak Signagi, jednak również tutaj wiele budynków poddano renowacji i można podziwiać misternie wykonane drewniane balkony.

Nam jednak krótki pobyt w Telawi będzie się kojarzyć głównie z przygodą Zosi, której noga wpadła do kratki studzienki kanalizacyjnej, w czasie gdy ja poszedłem po nasze auto. Gdy wróciłem Zosia siedziała co prawda poraniona, ale z lodami które dostała od jednej z osób uczestniczących w akcji ratunkowej. A gdy poszedłem podziękować za pomoc (i zapłacić za lody), dostałem jeszcze porcję dla Zuzi :D Ehh Ci Gruzini : )

Dosięgnąć nieba – kopuła katedry Alawerdi

Pośrodku niczego a dokładniej to łąk i pól naszym oczom ukazuje się imponująca katedra Alawerdi założona już w VI w. przez jednego z tzw. Ojców Syryjskich. Ukształtowanie terenu trudno uznać za walor obronny. A mury nie uchroniły w przeszłości klasztoru przed najazdami Mongołów i Persów, jednak za każdym razem go odbudowywano.

Kopuła katedry wznosi się na wysokość około 55 metrów a wieża, która ją podtrzymuje wbrew pozorom nie została zbudowana na planie koła a szesnastoboku. Taka ciekawostka : P Do niedawna zresztą katedra Alawerdi była się najwyższą budowlą sakralną w Gruzji (od kilkunastu lat wyższa jest katedra św. Trójcy w Tbilisi).

Na dziedzińcu widać także uprawy winorośli, znak że tutejsi mnisi produkują wino, oczywiście tradycyjnymi metodami.

Uwaga, na terenie kompleksu restrykcyjnie przestrzegane są reguły w zakresie stroju. Panowie wyłącznie długie spodnie, panie – chusty na głowach i długie spódnice. Przy wejściu jest możliwość wypożyczenia chusty. Wewnątrz katedry nie można również fotografować.

Gruzińskimi bezdrożami

Tego dnia mieliśmy jeszcze dojechać do Mcchety. Jakoś od rana nie za dobrze dogadywaliśmy się z GPSem, który dotychczas w Gruzji generalnie nie zawodził (aplikacja MAPS.ME). Dziś jednak najpierw krążyliśmy po Telawi próbując wyjechać z miasta, potem omal nie wjechaliśmy pod prąd w jednokierunkową ulicę a wreszcie proponowana trasa spod katedry Alawerdi do Mcchety wydała mi się dziwnie długa i okrężna. No więc postanowiłem przejąć stery i zafundowałem nam kilkudziesięciokilometrowy off road.

Jechaliśmy kamienistą, wyboistą drogą bez żadnej możliwości zjazdu czy zmiany trasy. Droga wiła się przez lasy i niewielkie wzgórza, od czasu do czasu odsłaniając widok na okolicę. W ciągu niemal dwóch godzin minęły nas dwa albo trzy auta, ale i to poprawiało nam morale, że gdzieś dotrzemy ; ) Ostatecznie każda droga gdzieś prowadzi. A spotkane stado owiec, które nas otoczyło wspominamy z uśmiechem do dziś : D


J.

Jeśli interesują Was polecane przez nas noclegi w Gruzji to zajrzyjcie tutaj.