Z Mcchety aż pod Kazbek szlakiem Gruzińskiej Drogi Wojennej

Pomyśl o Gruzji. Jaki obrazek pojawia Ci się przed oczami na myśl o tym kraju? Nawet jeśli jeszcze niewiele wiesz o tym kaukaskim kraju to pewnie kojarzysz nazwę Kazbek. I gdzieś przelotnie mignęło Ci zdjęcie z samotnym klasztorem stojącym na wzgórzu z wysokimi szczytami Kaukazu w tle. To najprawdopodobniej jedno z najczęściej fotografowanych miejsc w Gruzji.

Planując trasę staram się w miarę możliwości zostawić na koniec jakiś mocny akcent zapadający w pamięć. Coś na co się czeka, co odpędza myśli o zbliżającym się nieuchronnie końcu urlopu. W Gruzji wypadło właśnie na wyprawę pod Kazbek.

Mccheta – starożytna stolica Gruzji

Obóz założyliśmy w Mcchecie, gdzie jakimiś bezdrożami dotarliśmy z Kachetii. Szerpów u boku nie mieliśmy, bo i ataku szczytowego na Kazbek nie planowaliśmy. Zresztą za Szerpa obładowanego bagażami robię zazwyczaj ja : )

Mccheta jest jednym z najstarszych i najważniejszych miast Gruzji, a przy tym jest świetnie skomunikowana, gdyż leży przy autostradzie łączącej Gori z Tbilisi i Gruzińskiej Drodze Wojennej. W przeszłości miasto również leżało na przecięciu wielu szlaków handlowych. Zanim palmę pierwszeństwa przejęło Tbilisi to Mccheta w początkach nowożytnej ery była głównym ośrodkiem miejskim i centrum gospodarczym południowego Kaukazu i zarazem stolicą gruzińskiego królestwa Iberii. To właśnie tutaj w 337 r. wywodzący się z Persji król Mirian III nawrócony przez kapadocką niewolnicę św. Nino przyjął chrzest i uznał chrześcijaństwo za religię państwową, co było dopiero drugim, po Armenii, takim przypadkiem na świecie.

Głównym zabytkiem miasta jest katedra Sweti Cchoweli (Drzewo Życia) uznawana wręcz za najcenniejszy zabytek Gruzji. Imponować na pewno mogą fortyfikacje wokół katedry. Wysokie mury i potężna brama wejściowa prowadząca na dziedziniec sugerują, że to nie pierwszy lepszy monastyr. Wewnątrz katedry podziwiać można freski, niestety wiele z nich nie dotrwało do naszych czasów.


Wokół katedry skupia się turystyczne życie miasta. Niemal w każdym domu działa hostel albo restauracja. Wzdłuż odnowionej uliczki ustawiają się stragany z regionalnymi przysmakami i pamiątkami. Koniecznie spróbujcie lodów o smaku wina! Późnym popołudniem stragany się zamykają, większość turystów wyjeżdża a na przestronnym placu obok katedry widać głównie miejscowe dzieciaki, które do późnych godzin biegają za piłką. Albo bez piłki.

 

Gruzińska Droga Wojenna – złowrogo brzmiąca nazwa pięknej trasy

Nazwa trasy może w pierwszej chwili odstraszać i przywoływać w pamięci przecież jeszcze nie tak dawne sceny walk w Osetii Południowej. Jednak nic z tych rzeczy, gdyż nazwa ponad 200-kilometrowego szlaku łączącego Tbilisi z leżącym po stronie rosyjskiej Władykaukazem wywodzi się jeszcze z XIX wieku, gdy Rosjanie po anektowaniu Gruzji zdecydowali się zmodernizować szlak tak, by umożliwiał szybki przerzut licznej armii do walki z kaukaskimi góralami.

Droga ta miała strategiczne znaczenie od tysiącleci, będąc jedynym, przejezdnym także zimą, szlakiem przecinającym pasmo Wielkiego Kaukazu z północy na południe. W przeszłości drogę tę wykorzystywało wiele armii, kupcy a nawet całe ludy migrujące w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi.

Gruzińska Droga Wojenna jest atrakcją samą w sobie. Oczywiście celem i drogowskazem jest Kazbek, ale nawet gdyby nie ten majestatyczny pięciotysięcznik warto byłoby tę trasę przejechać. Nie zakładajcie więc, że pokonacie ją bez postojów, a czas przejazdu pokazywany przez GPSa bezpiecznie pomnóżcie razy 2.

Za Mcchetą pierwszym ciekawym przystankiem na trasie jest sztuczne jezioro Żinwali wypełnione turkusowymi wodami. Nad jego północnym brzegiem wznosi się strzegąca szlaku twierdza Ananuri. W obrębie murów znajduje się również monastyr i to chyba właśnie jego wieża przykuwa największą uwagę.

Na kolejne spektakularne widoki trzeba poczekać. Za Ananuri przez mniej więcej 40 km droga prowadzi spokojną doliną, aż nagle za miejscowością Kweszeti nawigacja pokazuje plątaninę niebieskich kresek. W pierwszej chwili pomyślałem, że aplikacja się pogubiła, zmienia trasę i gdzieś chce nas zawrócić. Ale dokąd skoro jest tylko jedna droga. I wtedy zobaczyliśmy serpentyny prowadzące na wysokość aż 2 379 m n.p.m. na Przełęcz Krzyżową.

Jeszcze pod przełęczą najpierw mijamy punkt z tarasem widokowym a potem przejeżdżamy przez ośrodek narciarski Gudauri, gdzie na zboczach gór Sadzele i Kudebi zimą jest do dyspozycji 35 km tras zjazdowych, kilka wyciągów krzesełkowych i jedna gondola. Ośrodek ten uważany jest za najlepszy na całym Kaukazie.

Przełęcz Krzyżowa – czas na piknik

Wspomniana już Przełęcz Krzyżowa to prawdopodobnie najpiękniejszy punkt na trasie Gruzińskiej Drogi Wojennej. Czy trzeba jechać dalej? W zasadzie można by tutaj usiąść na kocu, kupić u lokalnych sprzedawców zapas świeżych malin i fig albo coś konkretniejszego z rusztu i podziwiać widoki. A jak ktoś malin nie lubi albo nie ma koca to zawsze można spróbować sił z paralotnią ; )

Ciekawość nieznanego bierze górę, nacieszywszy oczy widokami, jedziemy dalej kanionem rzeki. W pewnym momencie po lewej stronie widzimy rdzawe skały. Zatrzymujemy się, tak jak wiele innych samochodów i od razu wiemy, że stąd będzie jeszcze trudniej odjechać niż znad Przełęczy Krzyżowej. Woda. Ze skał biją źródła mineralne. Zagadka barw skał rozwiązana. Zuzia i Zosia też od razu podłapały i już zdejmowały ledwie co założone buty by pobiec taplać się w wodzie.

Po trzech „ostatnie pięciu minut i jedziemy” i zmianie ubrań na suche pojechaliśmy dalej, tym razem już prosto do Stepancmindy.

Stepancminda aka Kazbegi

Na miejsce dotarliśmy dużo później niż zakładaliśmy. Miasteczko przez wielu nazywane nadal Kazbegi to typowa baza wypadowa do górskich wędrówek. Hostele, sklepy…  Początkowo również rozważaliśmy nocleg w Stepancmindzie, jednak w obawie przed tym jak Zosia będzie znosić podróże po gruzińskich drogach uznaliśmy, że bezpieczniej będzie nocować w Mcchcecie i zdecydować na miejscu o składzie wyprawy pod Kazbek.

Tymczasem Domi rozglądała się za jakimś miejscem z jedzeniem a ja wypatrywałem Kazbeku, który skrywał się gdzieś w chmurach. Spojrzeliśmy na zegarek, na piesze podejście pod monastyr Cminda Sameba było już za późno. Niby przewyższenie to tylko 350 metrów, ale i tak kilka ładnych godzin na wejście i zejście musielibyśmy zarezerwować. Zawsze zostawała jednak opcja nr 2. Aż pod sam klasztor można dojechać autem pod warunkiem, że ma się napęd 4×4 i słowiańską fantazję ; )

Dojeżdżając do Stepancmindy miasto mamy po prawej, a drogę pod Kazbek po lewej, zaraz za mostem. Skręciliśmy za znakiem wskazującym na klasztor Gergeti, jednak kawałek dalej drogę zagradzał opuszczony szlaban. Od razu podskoczyło też do nas trzech Gruzinów, mówiąc że droga jest zamknięta a takim autem jak nasze i tak nie dalibyśmy rady. Nie chcieliśmy wierzyć na słowo. Zawróciliśmy i pojechaliśmy dalej w stronę granicy gruzińsko-rosyjskiej Wąwozem Darialskim. Poza wspaniałymi widokami na masywne ściany skalne nie widzieliśmy jednak żadnej drogi odbijającej w kierunku klasztoru. Żadnej poza dróżką prowadzącą na plac budowy, gdzie ciężki sprzęt dopiero przygotowywał podłoże pod budowę porządnej drogi. Wróciliśmy więc pod znajomy szlaban. Gruzini jeszcze raz zapewnili, że sami tam nie dotrzemy. Nauczeni doświadczeniem ze Swanetii, pomyśleliśmy że może i tutaj była w nocy jakaś nawałnica i uszkodziła trasę więc nie ma co ryzykować. A poza tym ten szlaban…

Domi stwierdziła, że zostanie z Zosią, Zuzia też wybrała tym razem towarzystwo mamy, więc wyszło na to, że jadę sam. Na cenę nie ma to wpływu bo opłata jest „za auto”. Jeśli dobrze pamiętam było to 40-50 lari, czyli jakieś 100 złotych. Ruszyliśmy.

I niesmak. Pierwszy raz w Gruzji poczułem się naciągnięty. Po pierwsze, jechaliśmy Mitsubishi Delica. Czy to aż taki bardziej terenowy samochód od naszego Nissana Xtrail? Po drugiej, okazuje się, że ten szlaban to ściema, bo to wcale nie tamtędy prowadzi droga a właśnie obok tego placu budowy, który widzieliśmy. Szkoda, że oznaczenia wprowadzają w błąd. Po pierwszym płaskim odcinku wjechaliśmy na strome i wąskie ścieżki jadąc po totalnych wertepach. Autem trzęsło tak że nie byłem w stanie zrobić zdjęcia wystawiając aparat za okno. Lepiej szło z kamerką, ale i tak trzeba było uważać żeby nie uderzyć o jakąś gałąź albo inne auto mijające się na centymetry.

Sam nie wiem, czy teraz mając tę wiedzę zdecydowalibyśmy się wjechać na własną rękę. Z jednej strony chciałbym sprawdzić swoje umiejętności na takiej drodze, a z drugiej… trasa była naprawdę wymagająca a o pomoc np. w razie awarii mogłoby być trudno. Odniosłem niestety wrażenie, że na trasie panuje zmowa przewoźników. Względem siebie okazywali życzliwość i cierpliwość, ale widząc „obce” auto wymuszali zjeżdżanie blisko krawędzi nad urwiskiem czy wycofywanie się. Niesmak narastał, tym bardziej że do tej pory spotykaliśmy się wyłącznie z całkowicie odmienną postawą i tak też chcemy Gruzję pamiętać.

Mój kierowca mówił jedynie po rosyjsku, więc możliwości porozumiewania się były ograniczone, ale kilku ciekawych rzeczy się dowiedziałem. Trasę tę pokonuje on codziennie 5-8 razy. Ma to sens, jeden wjazd to 1,5 h, w tym 30 minut czasu wolnego na szczycie. Gdy zapytałem jak często musi coś naprawiać, odpowiedział że w ogóle. Auto kupuje na wiosnę a jesienią je sprzedaje. Ktoś chętny? A poza tym to najbliższy warsztat samochodowy jest w Tbilisi. W to akurat wątpię bo jednak Mccheta jest bliżej, ale to i tak byłoby 150 km. Warto mieć to na uwadze decydując się na samodzielny podjazd.

Kościół św. Trójcy i widoki na Kazbek

Marszrutki zatrzymują się na polanie nieco poniżej kościoła Gergeti. Jak wspomniałem, wybierając taką formę transportu, pod klasztorem ma się jedynie pół godziny. Kiedy ja biegałem jak w transie z aparatem, szukając folderowych ujęć, dziewczyny siedziały w naszym aucie a lusterka i szyby oblizywały konie, które pojawiły się na parkingu : D

Monastyr Cminda Sameba (św. Trójcy) popularnie zwany Gergeti od nazwy wzgórza, na którym stoi wznosi się na wysokości ponad 2 100 m n.p.m. Ten XIV w. kościół bywał w przeszłości kryjówką, gdzie w okresach zagrożenia przechowywano drogocenne skarby i relikwie z Mcchety.

Niestety Kazbek, po gruzińsku Mkinwarcweri, nadal wolał pozostać skryty w chmurach, ale widoki i tak były obłędne. Ten majestatyczny stożek wygasłego wulkanu (5 047 m n.p.m.) jest jednym z symboli Gruzji i obok swaneckiej Uszby najbardziej rozpoznawalnym szczytem gruzińskiej części Wielkiego Kaukazu. Wyższa od obu gigantów jest Szchara (5 201 m n.p.m.), jednak ona nie wywołuje takich emocji. To Kazbek jest najczęstszym celem wypraw. Na podejście ponoć dobrze zarezerwować nawet 4 dni, ale lepiej poczytajcie opinie kogoś, kto faktycznie szczyt zdobywał.

A wiecie co jest najlepsze w Gruzińskiej Drodze Wojennej? O ile nie planujecie kontynuować podróży do Rosji, to wraca się tą samą trasą z tymi samymi widokami ; )

J.